Witajcie!
Po tak długiej przerwie, za którą bardzo Was przepraszam. Niestety, ale zdalne nauczanie na mojej uczelni mnie dobiło... To była najgorsza sesja przez moje trzy lata studiowania. Co będzie przez dwa następne lata?
Nie wiem jak będą pojawiać się rozdziały, bo wracam do Warszawy do pracy. Postaram się je wstawiać częściej niż ostatnio.
Koniec zbędnego gadania! Zapraszam do czytania i komentowania,
Leksia
- Jak… jak
to… jak to w ciąży? – wydukała Parkinson, a z jej oczu leciały łzy.
- Naprawdę
mam ci tłumaczyć skąd się biorą dzieci? – zapytała Hermiona i złapała za rękę
Pansy. Była Ślizgonka zdziwiła się, ale nie cofnęła ręki. Potrzebowała teraz
wsparcia. – To jedenasty tydzień. Wasze dziecko ma około siedmiu centymetrów.
Waży zaledwie około ośmiu gramów. Zobacz – wskazała na monitor, zabierając rękę
z dłoni kobiety. – Tutaj ma rączki, tu główkę, a to są nóżki. Macha ci! –
zachwycała się Hermiona obserwując dzieciątko, które rzeczywiście rączką
machało. To było wzruszające. Pansy uśmiechnęła się, gdy zobaczyła ten uroczy
widok. Miała dziecko. Pod jej sercem rosło teraz nowe życie. Jej dziecko i
Blaise’a. Jej łzy przerażenia były teraz łzami radości, niepohamowanej radości.
Po kilku
minutach Parkinson oraz Granger siedziały z powrotem w gabinecie pani
ordynator. Hermiona tłumaczyła najważniejsze kwestie młodej mamie. Poleciła jej
dobrego mugolskiego ginekologa, który mógłby prowadzić jej ciążę oraz
czarodzieja – magomedyka, który zajmował się również ciążą u czarownic.
- Dziękuję
Ci Granger, naprawdę. Za wszystko… gdyby kto inny mnie uświadomił w tym, to
chyba rzuciłabym w niego Avadą. Dziękuję za wsparcie – powiedziała Pansy i ku
zdziwieniu Hermiony przytuliła się do niej. Granger początkowo nie wiedziała
jak ma zareagować, jednak po chwili odwzajemniła delikatnie uścisk. Po
niedługiej chwili podała Parkinson kilka kartek w tym również zdjęcia z USG
dzieciątka i pożegnały się.
Hermiona był
podekscytowana. Lubiła dzieci! A ciąża, to przecież piękny moment w życiu
kobiety, kiedy pod jej sercem rośnie malutka fasoleczka. To takie piękne. Po
chwili jednak jej mina zrzedła, kiedy przypomniała sobie o Ronie…
Chcąc uciec
od myśli wyszła ze swojego gabinetu i poszukała dyżurującego dzisiaj Toma.
Okazało się, że miał jakiś przypadek, którym teraz się zajmował, więc swoje
kroki skierowała od razu do pokoju Narcyzy. W papierach wyczytała, że
przenieśli ją dziś rano do normalnej sali.
- Dzień
dobry – przywitała się, kiedy zobaczyła Narcyzę, która leżała na łóżku i
czytała Proroka Codziennego. – Jak się pani miewa?
- Dzień
dobry Panno Granger. Czuję się dobrze, miło, że pani przyszła – powiedziała
Narcyza i odłożyła gazetę na szafkę. Po chwili, kiedy Hermiona przeglądała
kartę pacjentki, która wisiała na oparciu przy nogach do sali wszedł Malfoy.
- Granger
mogę cię na chwilę prosić? – zapytał opierając się nonszalanco o futrynę drzwi.
Przyglądał jej się chwilę jak z uwagą przeglądała kartę. Wyglądała na niezwykle
skupioną.
-
Oczywiście. Przepraszam – powiedziała i skinęła głową do Narcyzy. Razem z
Malfoyem udała się do gabinetu. – Jeżeli chodzi o wczorajszą noc, to chciałam…
- To
nieistotne – uciął i oparł się obydwiema rękoma o biurko, kiedy Hermiona
usiadła na swoim fotelu. Unikała jego wzroku. – Chodzi o moją matkę. Boli ją
kręgosłup, dlaczego? Miało być dobrze!
- Malfoy, to
normalne. Twoja mama miała takie uszkodzenie kręgosłupa, że w zwykłym,
mugolskim świecie pewnie jeździłaby na wózku do końca życia. Znam dobrą klinikę
rehabilitacji czarodziejów, co prawda jest prywatna i jest dość daleko, ale z
pewnością pomoże twojej mamie – powiedziała spokojnie przyglądając się swoim
paznokciom. Nie chciała na niego patrzeć. Po prostu, zwyczajnie bała się, że
zobaczy w nich kpinę.
- Gdzie to
jest i jak mogę się tam z nią dostać? Pieniądze nie grają roli – stwierdził
chłodnym głosem. Siadając na krześle naprzeciw Granger.
- W
Bradfort. Dobrze by się składało, bo jeżeli zgodzicie się na to dzisiaj, to na
jutro zorganizowany jest przewóz z naszego szpitala do tamtej kliniki
pacjentów, bo nie mogą być teleportowani, nie w ich stanie. Twojej mamie byłoby
potrzebne pewnie z tydzień rehabilitacji, tak mi się wydaje, ale o tym
musieliby zdecydować na miejscu. Jedyny minus tej kliniki jest taki, że mogą w
niej przebywać tylko pacjenci i personel, żadnych odwiedzin – odpowiedziała i
poszukała w szafce biurka ulotki tamtego miejsca. – Tutaj masz ich ofertę, ale
radziłabym raczej szybko się zdecydować, mamy tylko jedno wolne miejsce na
jutro. Następny wyjazd dopiero za miesiąc, mają napięty grafik.
- Jakich
danych potrzebujesz? – zapytał wkładając ulotkę w kieszeń marynarki.
- Dane
spiszemy te, które były podane przy przyjęciu jej na oddział. Czyli się
zgadzasz? Nie będziesz uzgadniał tego z nią? – zapytała po chwili zapisując
panią Malfoy na listę kuracjuszy. Spojrzała w końcu na blondyna, który
zaprzeczył ruchem głowy. Podała wszystkie potrzebne dokumenty mężczyźnie oraz spis rzeczy, które musi mieć
ze sobą jego matka. Malfoy wypełnił starannie wszystkie potrzebne dokumenty i
zabrał te, które były mu potrzebne.
- Granger
masz coś mojego, zapomniałaś? – spytał jej wstając z krzesła. Mieli iść do jego
matki, aby poinformować ją o wyjeździe.
-
Zapomniałam jej zabrać. Przyniosę ją jutro – odpowiedziała, a na jej twarzy
pojawił się rumieniec. Przecież doskonale wiedziała, że tutaj go spotka, mogła
wciąż tę pieprzoną kurtkę i mieć to z głowy.
- Jak
chcesz, to możesz ją sobie zostawić. Możesz się do niej przytulać przez sen i
wyobrażać sobie, że ze mną śpisz – zakpił blondyn przepuszczając ją w drzwiach.
Te słowa skierował prosto do jej ucha, przez co szatynkę dopadły dreszcze.
- Twoje
niedoczekanie Malfoy – warknęła po czym szybkim krokiem weszła do sali pani
Malfoy. Obydwoje poinformowali ją, że jutro wyjeżdża do kliniki rehabilitacji
czarodziejów, co przyjęła z radością, wiedząc, że obydwoje chcą dla niej jak
najlepiej.
Hermiona
przeszła się jeszcze po reszcie sal i wypytała pacjentów o ich stan zdrowia. Z
racji tego, że nie było nic niepokojącego teleportowała się do domu, ponieważ
deszcz zacinał jeszcze mocniej. Była teraz w kuchni i szykowała kolację, bo
dziś mieli odwiedzić ją Harry oraz Ginny. Nie miała pomysłu co zrobić do jedzenia,
aby podpasować zaproszonym gościom oraz znaleźć to w lodówce. Dzisiaj był Nowy
Rok, więc niestety sklepy były zamknięte, a w jej lodówce było niemal pusto.
Obiecała sobie w myślach, że jutro wstanie rano i uda się na większe zakupy do
supermarketu.
W jej
myślach ciągle była Pansy i jej dzieciątko. Uważała, że ciąża to piękny czas,
sama bardzo chciała mieć już dziecko, czuła się na to gotowa, jednak nie miała
przy sobie odpowiedniego partnera, a wychowywać dziecko bez ojca nie było jej
marzeniem. Od zawsze chciała mieć męża, trójkę dzieci, psa i kota, duży i
przytulny dom na obrzeżach Londynu. Chciała być szczęśliwa i kochana. A była
sama. Pansy początkowo wydawała się być zła, rozczarowana diagnozą, jednak
później cieszyła się tak bardzo, że niemal skakała z radości. Z tego co
Hermiona wiedziała, to Parkinson mieszkała z Zabinim, który pracował w
Ministerstwie Magii. Byli podobno zaręczeni. Po wojnie mało o nich słyszała,
ale od samej byłej Ślizgonki dowiedziała się, że pracuje w księgarni na
Pokątnej. To trochę dziwne. Nie spodziewała się, że ktoś taki, czarodziej
czystej krwi z dobrego domu skończy w bibliotece, a nie zajmując jakieś
kierownicze stanowisko w Ministerstwie. Poza tym Parkinson w Hogwarcie nie
wydawała się być jakoś nad zwyczaj oczytana. Nigdy nie widziała jej w
bibliotece, nawet nie widziała jej nigdy z książką! Ale cóż, każdy szuka
jakiejś pracy. Czasy szkoły odeszły dawno w zapomnienie i trzeba było wziąć się
za siebie. Dorosłe życie tego właśnie wymaga. Pansy ma przed sobą najpiękniejsze
miesiące życia. Będzie czuła jak jej dziecko rośnie, kopie i się zmienia. Potem
na świat przyjdzie jej synek lub córeczka i będzie patrzeć jak z dnia na dzień
rośnie… To piękny czas. Ciekawe jak na to zareaguje Zabini? Hermionie
przypomniało się jak z Ronem rozmawiali o dziecku i wspólnie planowali jego
życie. Jej dobry humor momentalnie odszedł w zapomnienie, a w oczach pojawiły
się łzy. Ostatnio coraz częściej przypominał jej się dzień, kiedy postanowiła
skończyć związek z osobą, którą autentycznie kochała i chciała zrobić dla niej
wszystko.
- Nie myśl o
tym – powiedziała do siebie i wzięła duży łyk wina. Czuła jak miłe ciepło
rozchodzi się po jej ciele łagodząc ból.
Wyjęła z
szafki makaron, który wrzuciła do gotującej wody. Z lodówki wyciągnęła mięso
mielone, które podsmażyła na patelni, do którego wlała sos pomidorowy. Po
niedługiej chwili sos był gotowy, a makaron dochodził w garnku. Hermiona poszła
do salonu, gdzie przygotowała stół na gości, wyjęła potrzebne talerze,
kieliszki i sztućce, i ułożyła na stole. Spojrzała na zegarek, który
poinformował, że za dziesięć minut powinni być tutaj jej przyjaciele. Kiedy
chciała iść do sypialni, zauważyła, że na oparciu krzesła wisi ciągle skórzana
kurtka Malfoya. Wzięła ją do ręki i powąchała. Pachniała intensywnie wodą
kolońską, która była jej ulubionym męskim zapachem. Zaciągnęła się kilka razy
piękną wonią, po czym skarciła się w myślach. Jak mogła zachwycać się kurtką i
zapachem Malfoya? TO CHORE! A przynajmniej niezdrowe. Zabrała ze sobą
niepotrzebny ciuch i udała się do swojego pokoju, gdzie powiesiła ją na
wieszaku, ostatni raz ją powąchała, ale tylko na sekundkę i schowała ją w
szafie. Szybko przebrała się i pobiegła do drzwi, gdyż usłyszała pukanie. Po
chwili Potter i panna Weasley stali już w jej kuchni. Harry otwierał butelkę z
winem, a Ginny przyglądała się magnesom na lodówce, które z każdej podróży
dostawała Hermiona od swojej mamy. Kiedy udało się otworzyć wino, a jedzenie
znajdowało się już na talerzu, wraz z półmiskami udali się do salonu i usiedli
przy stole. Każde z nich zajęło się jedzeniem i własnymi myślami.
- Jak wasz
sylwester? – zapytała w końcu Hermiona, kiedy cała trójka z pełnymi brzuchami
oraz kieliszkami w dłoni przesiedli się na kanapę. Muzyka w tle cicho grała
rozluźniając ich.
- Było okej,
chociaż w sumie średnio… - zaczęła Ginny, ale zacięła się i napiła się łyka
wina.
- George
nawalił się jak dziki testal, Ron przyprowadził Lavender, która chichotała tak
głośno, że pani Molly poszła spać godzinę przed północą. Córka Fleur i Billa
przepłakała całą noc, a pan Artur był w pracy. Słowem katastrofa – powiedział
za swoją narzeczoną Harry i poprawił okrągłe okulary na nosie. Minę miał
nietęgą, kiedy o tym opowiadał.
- Rozumiem,
że nic nie zmieniło się odkąd mnie nie ma. George ciągle nie może sobie
poradzić po śmierci Freda. Tak bardzo mi ich szkoda – wyszeptała Hermiona, a w
jej oczach pojawiły się łzy.
Też bardzo
przeżyła śmierć rudzielca, w końcu czuła się z Weasley’ami jak z rodziną.
Pamiętała dokładnie jaka atmosfera panowała w Norze po wojnie w wakacje. Nikt
nie cieszył się ze zwycięstwa, wszyscy opłakiwali stratę Freda. Pani Weasley
była jakby nieobecna, robiła jedzenie, ale sama nie zostawała na posiłkach,
wychodziła na spacer i tam płakała. Pan Weasley pracował najwięcej jak się
tylko dało, aby nie dopuszczać do siebie myśli o utracie syna. Percy nie był
zainteresowany losami swojej rodziny i zaszył się gdzieś w Niemczech. Bill oraz
Fleur mieszkali w Muszelce. Opiekun smoków spędził z żoną w Norze całe wakacje
i starał się dać jakieś pozytywne emocje w domu, ale niestety nie było to
udane. Ron i Ginny prawie wcale się nie śmieli, na ich twarzach wcale nie
gościł uśmiech. A George? Bliźniak zaczął pić, jednak zaczął się spotykać z
Angeliną Johnson, która była dla niego jak światełko w tunelu. Byli teraz
małżeństwem i wspólnie zajmowali się Magicznymi Dowcipami Weasleyów. Angelina
była w ciąży i na świat niedługo miał przyjść mały Fred. Jednak George cały
czas chodził smutny, zamyślony, a o dawnych żartach nie było mowy. Hermiona i Harry
starali się być wsparciem dla rodziny rudzielców, jednak sami często płakali i
wspominali Freda. Z czasem wszystko wracało do normy, jednak zarówno George,
Molly i Artur nie byli już tacy jak wcześniej.
- A jak twój
sylwester? – zmieniła temat Ginny i otarła łzy płynące po policzkach. Sytuacja
w domu była dla niej bardzo bolesna, tym bardziej dlatego, że nie wiedziała jak
ma pomóc.
- Natalie
moja sąsiadka wyciągnęła mnie do mugolskiego klubu. Bawiłyśmy się dobrze,
jednak pojawił się jakiś typ, który… który chciał mnie zgwałcić – powiedziała
ciszej i patrzyła w czerwony płyn w kieliszku. Ciągle trudno jej było myśleć,
że ktoś mógłby ją wykorzystać wbrew jej woli.
- CO?! –
krzyknęli jednocześnie Harry i Ginny. Rudowłosa zasłoniła dłonią buzię, a brunet
patrzył na nią z niedowierzaniem. – Jak to się stało? – zapytało Złote Dziecko
łapiąc za rękę przyjaciółkę, aby dodać jej otuchy.
- Byłam na
parkiecie i tańczyłam. Podszedł do mnie taki brunet, który przedstawił się jako
Jack i zaproponował mi wyjście przed lokal i napicie się soku, bo tutaj jest za
gorąco. Wzięłam ten sok i w sumie chciałam wychodzić, tak wiem, głupia ja, ale
pojawił się Malfoy, który zakazał mi pić tego i kazał mi powąchać. Trochę znam
się na takich rzeczach i wcale nie pachniało to jak sok. Wtedy powiedział, że
gość dorzucił mi pigułkę gwałtu. Wyprowadził go z klubu, zaprowadził Jack’a do
pustej uliczki i tam go pobił, bardzo dotkliwie – opowiedziała Hermiona. Nie
chciała mówić o tym jak składali sobie życzenia i jak dała mu buziaka w
policzek. To było głupie i nie chciała się tym z nikim dzielić.
- Na Merlina!
To brzmi jak jakiś horror. A co tam robił Malfoy? – zapytała Ginny. Była bardzo
przejęta tym, co stało się stało jej przyjaciółce.
- Imprezował
razem z Zabinim i Parkinson, na moje szczęście. Nie wierzę, że to mówię, ale
gdyby nie Malfoy nie wiadomo co ze mną by było. Mogłabym leżeć teraz gdzieś i
cierpieć z bólu – podsumowała Hermiona i wzięła łyk alkoholu. – A jak
przygotowania do ślubu? – zmieniła temat, bo nie chciała dłużej tego drążyć. To
nie była nad wyraz miła rozmowa.
- Ja mam już
suknię, a Harry garnitur. Przepraszam, że nie poprosiłam cię o pomoc, ale Fleur
uparła się, żeby załatwić to w sylwestra rano, kiedy ty byłaś w szpitalu. Fleur
obiecała, że trochę mi ją przeszyje, żeby była dobra. Nie chciałam kupować na
raz jakiejś strasznie drogiej sukni, więc kupiłam używaną do przeróbki. Mama
ustala menu ze skrzatami, tak wiem, że tak nie powinno być – powiedziała widząc
karcący wzrok Hermiony – ale mama nie da rady wszystkiego sama zrobić. Namiot
jest, dekoracje jakieś są, sama nie wiem. No gości wszystkich zaprosiliśmy i
Harry załatwił zespół, który będzie grał na uroczystości – wymieniała Ginny
popijając wino. Była podekscytowana, że już za miesiąc będzie żoną Harry’ego.
To był mężczyzna jej życia i dziękowała Merlinowi, że są razem.
- To dużo
zrobiłyście z Fleur i z panią Molly – mruknęła Hermiona udając uśmiech. Było
jej przykro, że nie uczestniczyła w przygotowaniach do ślubu swoich przyjaciół.
Czuła się źle, bo nie potrafiła zadowolić swoich przyjaciół, którzy chcieliby,
żeby miała więcej czasu dla nich. – A co z panieńskim?
- Nie ma
takiej opcji. Wracam z Harrym do Nory dopiero trzynastego wieczorem, nie możemy
zostawić dzieciaków w szkole bez dyrektora na nad wyraz długo. Trudno, przeżyję
bez – stwierdziła rudowłosa i wzruszyła ramionami. I tak nie podobał jej się
ten cały pomysł z tym panieńskim. To jakieś durne mugolskie zwyczaje. Kto ma do
tego głowę przed ślubem?
- Niestety
Hermiono, ale naprawdę nie możemy wcześniej się pojawić – powiedział spokojnie
Harry. Widział, że jego przyjaciółka bardzo posmutniała po słowach jego
narzeczonej. Ginny była trochę przewrażliwiona na punkcie ślubu i nie lubiła
rozmów o tym dniu. Chciała mieć go jak najszybciej z głowy.
- Rozumiem –
odpowiedziała sucho i wypiła resztę z kieliszka.
Przyszli
państwo Potter nie siedzieli długo, gdyż jutro rano mieli pociąg do Hogwartu.
Pożegnali się i poszli. Teraz mieli spotkać się dopiero na ślubie Harry’ego i
Ginny, który miał być już za miesiąc.
Hermionie
było przykro, cholernie przykro, że Ginny ją odsunęła od przygotowań. Przecież
są najlepszymi przyjaciółkami. Przecież była u niej w poniedziałek i wydawała
się być zupełnie inna. Dzisiaj była niezwykle oschła i ponura, jakby wcale nie
chciała tu być. Odpowiadała zdawkowo, więcej milczała i wpatrywała się w
telewizor. Może Lavender nastawiła ją przeciw niej? To byłoby w jej stylu.
Dzieliły ze sobą dormitorium, ale jakoś nad wyraz za sobą nie przepadały.
Kobieta
posprzątała i pozmywała wszystkie naczynia. Postanowiła, że weźmie szybki
prysznic i pójdzie spać, żeby w końcu się wyspać. Wczorajszą noc spędziła w
klubie, a dzisiaj nie mogła jakoś spać. Jak postanowiła tak zrobiła i po
niedługiej chwili leżała w swoim łóżku i rozmyślała. Krzywołap leżał koło jej
głowy i przyjemnie mruczał.
Wesele coraz
bliżej, a ona nie ma ani sukienki ani partnera. Najwyższa pora się zabrać za
poszukiwania i jednego, i drugiego. I z taką myślą usnęła.
~*~
- Matko
spokojnie. Za tydzień będziesz z powrotem – powiedział najłagodniej jak tylko
potrafił.
Narcyza
Malfoy była pewna obaw z powodu swojego wyjazdu na rehabilitację. Nie lubiła
przebywać nigdzie sama, bo miała poczucie, że zaraz coś złego się wydarzy. A
teraz? Teraz miała opuścić swojego syna i gdzieś sobie pojechać. Nie do końca
rozumiała, że to dla jej dobra. Teraz leżała na łóżku w sali, a Draco mówił jej
co spakował w torbę. Obok łóżka siedziała Pansy i Blaise, którzy jak co dzień
odwiedzali ją w szpitalu.
- …
Szczoteczka do zębów, pasta i piżama – skończył wymieniać i pokazywać jej
rzeczy. Narcyza kiwnęła tylko głową i uczesała włosy. Czuła się dziś gorzej niż
wczoraj, plecy dokuczały jej całą noc. Może rzeczywiście ten wyjazd jakoś jej
pomoże.
Z ciszy,
która zagościła teraz w sali 13 wybudziło ich pukanie do drzwi.
- Dzień
dobry – przywitała się Granger jak zwykle w swoim śnieżnobiałym kitlu.
- Dzień
dobry – odpowiedziała Narcyza i próbowała się podnieść do pozycji siedzącej,
jednak za bardzo ją to bolało.
- Pani
Malfoy proszę się nie podnosić, jeżeli nie jest to konieczne – powiedziała
Hermiona podchodząc szybkim krokiem do pacjentki. Nie zwracała uwagi na
pozostałą trójkę będącą w sali. – Jak się pani dziś czuje?
- Słabo.
Całą noc bolały mnie plecy, nie mogłam spać – poinformowała Narcyza i poprawiła
grzywkę. Była wdzięczna medyczce za to, że tak się nią zajmowała.
- Dlaczego
nie poprosiła pani kogoś o eliksir? Z pewnością ból by ustąpił i mogłaby pani
spać. Muszę panią zbadać przed wyjazdem – poinformowała Hermiona i zdjęła z
szyi stetoskop. – Musicie wyjść – powiedziała stanowczo do pozostałej trójki
nie zaszczycając ich swoim wzrokiem.
Ku jej
zdziwieniu cała trójka wyszła bez zbędnego gadania i kłócenia się. Prosiła
pacjentkę o podwinięcie koszulki i zbadała ją dokładnie. Musiała mieć pewność,
że pani Narcyza jest zdrowa i może opuścić szpital. Na szczęście wszystko było
w porządku i nie było żadnych przeciwstawiań, aby mogła jechać.
Po około
godzinie Hermiona, Malfoy, Zabini i Parkinson odprowadzili Narcyzę, która była
wciąż na łóżku do windy i zjechali na dół. Jak zawsze w takich przypadkach na
pacjentkę rzucone było zaklęcie kameleona, aby żaden mugol jej nie zauważył.
Kiedy byli na dole podjechała magiczna karetka, która miała zawieść ją do Bradfort.
Draco pożegnał się z matką i życzył jej udanego wyjazdu i oczywiście pocałował
ją w rękę, co rozczuliło Hermionę, która stała gdzieś z tyłu i przyglądała się
tej sytuacji. Narcyza pocałowała syna i pojechała.
- Draco ja i
Pansy idziemy do nas. Mamy dzisiaj kolację z rodzicami Pans – poinformował
Zabini i zbił piątkę z przyjacielem, a kobieta pocałowała go w policzek na
pożegnanie.
Hermiona
wjechała z powrotem na górę i udała się do swojego gabinetu. Była zadowolona,
że jej pacjentka jedzie na rehabilitację i tam zdecydowanie jej się polepszy.
Była tego w stu procentach pewna. Usiadła na swoim fotelu i wypełniła papiery
związane z wyjazdem pani Malfoy. Było tego całkiem sporo, jednak chciała mieć
to z głowy. Jednak od pracy wyrwało ją pukanie do drzwi.
- Proszę! –
krzyknęła i odłożyła pióro do kałamarza. Do jej gabinetu wszedł Malfoy i usiadł
naprzeciw niej. Nie zwracała na niego uwagi, przez co nie zauważyła, że blondyn
ma coś ze sobą.
- Granger co
robisz? – zapytał i zabrał jej papiery spod ręki. Hermiona obrzuciła go wrogim
spojrzeniem i głośno prychnęła.
- Malfoy to
nie jest jakaś ulotka, którą można wyrywać z ręki. To są ważne dokumenty i
przede wszystkim poufne – warknęła szatynka i zabrała swoje rzeczy z rąk
blondyna, który był niepocieszony, że nie pozwoliła się mu zapoznać z
papierami. To całkiem ciekawe.
- Dotyczyły
mojej matki, więc są dla mnie jak najbardziej do przeczytania. Muszę zobaczyć,
czy czegoś nie dopisałaś po złośliwości – powiedział kpiąco i oparł się
wygodnie na krześle. Lubił ją denerwować, bo wtedy śmiesznie mrużyła oczy. A
kiedy się denerwowała to przygryzała wargę. Trochę z nią przebywał teraz i
wiedział jakiej reakcji może się spodziewać.
- Czego
chcesz? Jestem zajęta – mruknęła, a na znak prawdziwości tych słów wróciła do
studiowania papierów. Malfoy nic nie odpowiedział tylko przyglądał się jej, co
bardzo denerwowało szatynkę. – Nie gap się tak na mnie Malfoy. Jak chcesz mnie
podziwiać, to mogę dać ci moje zdjęcie – wykorzystała jego argument, który
często wykorzystywał, aby z niej zakpić. Na usta blondyna na sekundę wkradł się
uśmiech, który potem zniknął. Jego twarz znowu miała na sobie maskę
obojętności.
- A poproszę
– powiedział, przez co kobieta w końcu na niego spojrzała. Czy ona się
przesłyszała czy co? Hermiona patrzyła na niego z otwartą buzią i nie wiedziała
co odpowiedzieć. – Żartowałem Granger. Zamknij buzię, bo ci mucha wleci.
Hermiona
prychnęła głośno i włożyła papiery do teczki, którą podpisała i wysłała
zaklęciem do pokoju, w którym przechowywali dokumenty pacjentów. Zrobiła
porządek na biurku i wstała. Nie miała ochoty się z nim przekomarzać. Chciała
wrócić do domu i iść na zakupy, bo rano nie zdążyła. W brzuchu jej burczało i
marzyła o kawie. Niby tyle spała, ale i tak była jakaś zmęczona.
- Granger
stój – warknął Malfoy, kiedy się podniosła. Nie zwracała na niego uwagi i to go
irytowało. Wstał z krzesła i poprawił marynarkę. – Chciałem ci jeszcze raz
podziękować w imieniu matki no i w swoim. Nie jestem najlepszy w podziękowaniach,
ale pani w kwiaciarni powiedziała, że to będzie lepsze od słów – powiedział,
schylił się i z podłogi podniósł ogromny bukiet czerwonych róż. Było ich chyba
z pięćdziesiąt. To najpiękniejszy bukiet jaki widziała w życiu.
- Nie mogę
tego przyjąć, to jest jak jakaś łapówka – zaprotestowała, ale wciąż patrzyła na
Malfoya, który stał niebezpiecznie blisko niej, a w ręku trzymał kwiaty. Czerwień
idealnie kontrastowała z jego czarnym garniturem i bladą karnacją. Wyglądał jak
jakiś aktor w maksymalnie romantycznym mugolskim filmie.
-
Rozmawiałem z moim prawnikiem, który powiedział, że nie mogę ci dać pieniędzy,
ale kwiaty jak najbardziej tak – podsumował blondyn i wolną rękę schował do
kieszeni spodni. Hermiona ledwie powstrzymała westchnięcie z zachwytu, które
chciała wydać z siebie. Wszystko przemyślał. – Weź to i tyle – dodał i podał
jej kwiaty, które położyła na stole. – Pamiętaj, że mam u ciebie dług
wdzięczności
- W żadnym
wypadku, wyrównało się wczoraj w nocy, kiedy uratowałeś mnie przez tym chorym
typem – odpowiedziała i poprawiła niesforny kosmyk, który wypadł jej z kitki.
- Wolałbym,
żeby to tak nie działało. Lepiej jak ja ci oddam przysługę, a ty mi –
stwierdził i odsunął się od niej, aby wziąć swój płaszcz z oparcia krzesła.
Założył go na siebie i zapiął.
Hermiona
podeszła do szafy i wyciągnęła z niej swoją kurtkę, owinęła się szczelnie
szalikiem. Na ramię zawiesiła torebkę, a w rękę wzięła kwiaty, które pachniały
obłędnie. Malfoy przepuścił ją w drzwiach i bez słowa skierowali się ku
windzie. Na drzwiach podnośnika wisiała kartka : AWARIA. PROSIMY UŻYWAĆ
SCHODÓW. Hermiona przeklęła cicho pod nosem, a blondyn tylko wzruszył ramionami
i udał się w stronę klatki schodowej. Ominął sprzątaczkę, która właśnie z
latającym wiadrem z wodą kończyła wchodzenie po schodach. Szatynka na ślepo
szła widząc tylko co jakiś czas blond czuprynę mężczyzny. Kwiaty zasłaniały jej
niemal cały widok, do tego stopnia, że nie zauważyła wiadra, które lewitowało
nad stopniami. Potknęła się o nie i wpadła na Malfoya, który wywrócił się i
zleciał kilkanaście schodów w dól.
- Na brodę
Merlina! Malfoy! – krzyknęła przerażona i rzuciła na podłogę kwiaty. Od razu
podbiegła do blondyna, który leżał na dole schodów na półpiętrze. – Malfoy!
Powiedz coś! Malfoy błagam! – krzyczała szturchając go. Sprawdziła jego puls-
żył. Po krótkiej chwili otworzył oczy i zamrugał kilka razy.
- Granger,
dlaczego ty chodzisz jak Hagrid w składzie porcelany? – zapytał, a Hermiona
zaśmiała się.
- Czy coś
cię boli? – spytała i sprawdziła, czy z jego głową jest wszystko w porządku.
- Boli mnie
cholernie ręka, chyba jest złamana – stwierdził sucho i spróbował się podnieść.
Szatynka podotykała jego rękę i przyznała mu rację. Miał złamaną prawą rękę.
Poszli z
powrotem na oddział, gdzie Hermiona podała mu odpowiednie eliksiry
przepraszając go co chwilę, co dla Malfoya było już męczące.
- Do końca
tygodnia nie powinieneś używać ręki. W te cztery dni wszystko się zrośnie. Masz
tutaj eliksiry, musisz pić je trzy razy dziennie. Przepraszam Cię bardzo –
powiedziała podając mu flakoniki.
- Granger
mojej matki nie ma, nie ma kto się mną zająć. Musisz jechać ze mną do mnie do
domu, żebym mógł nie korzystać z ręki – stwierdził śmiertelnie poważnie blondyn
obserwując jak odkłada na półki eliksiry, których używała. Jeden przez jego
słowa upadł na ziemię i rozbił się. Hermiona zaklęciem posprzątała płyn i szkło
z podłogi i dopiero wtedy odwróciła się do niego.
- Masz
skrzaty domowe, masz przyjaciół, którzy mogą się tobą zająć – powiedziała
spanikowana patrząc prosto w jego oczy, szukając w nich kpiny, żartu
czegokolwiek.
- Mój skrzat
domowy jest przez tydzień w Hogwarcie, aby pomóc tamtejszym skrzatom. Blaise i
Pansy są pochłonięci sobą, nie będę ich prosił. To przez ciebie mam złamaną
rękę, więc powinnaś czuć się zobowiązana, żeby mi pomóc – mruknął trzymając się
za bolącą rękę.
Hermiona
biła się z myślami. Z jednej strony bała się, że to jakiś podstęp, że Malfoy
zrobi coś głupiego z nią. Z drugiej jednak strony przecież jej duma nie
pozwoliłaby na to, żeby się wycofać teraz. Rzeczywiście to przez jej
nieudolność ta fretka miała teraz złamaną rękę, ale to nie jest jakaś czysta
gra.
- Dobrze,
zatem jedziemy do twojego domu – powiedziała z założonymi na piersi rękoma i
wysoko uniesioną głową.