piątek, 26 czerwca 2020

Rozdział 9 - Granger, dlaczego ty chodzisz jak Hagrid w składzie porcelany?


Witajcie!
Po tak długiej przerwie, za którą bardzo Was przepraszam. Niestety, ale zdalne nauczanie na mojej uczelni mnie dobiło... To była najgorsza sesja przez moje trzy lata studiowania. Co będzie przez dwa następne lata?
Nie wiem jak będą pojawiać się rozdziały, bo wracam do Warszawy do pracy. Postaram się je wstawiać częściej niż ostatnio.
Koniec zbędnego gadania! Zapraszam do czytania i komentowania,
Leksia



- Jak… jak to… jak to w ciąży? – wydukała Parkinson, a z jej oczu leciały łzy.
- Naprawdę mam ci tłumaczyć skąd się biorą dzieci? – zapytała Hermiona i złapała za rękę Pansy. Była Ślizgonka zdziwiła się, ale nie cofnęła ręki. Potrzebowała teraz wsparcia. – To jedenasty tydzień. Wasze dziecko ma około siedmiu centymetrów. Waży zaledwie około ośmiu gramów. Zobacz – wskazała na monitor, zabierając rękę z dłoni kobiety. – Tutaj ma rączki, tu główkę, a to są nóżki. Macha ci! – zachwycała się Hermiona obserwując dzieciątko, które rzeczywiście rączką machało. To było wzruszające. Pansy uśmiechnęła się, gdy zobaczyła ten uroczy widok. Miała dziecko. Pod jej sercem rosło teraz nowe życie. Jej dziecko i Blaise’a. Jej łzy przerażenia były teraz łzami radości, niepohamowanej radości.
Po kilku minutach Parkinson oraz Granger siedziały z powrotem w gabinecie pani ordynator. Hermiona tłumaczyła najważniejsze kwestie młodej mamie. Poleciła jej dobrego mugolskiego ginekologa, który mógłby prowadzić jej ciążę oraz czarodzieja – magomedyka, który zajmował się również ciążą u czarownic.
- Dziękuję Ci Granger, naprawdę. Za wszystko… gdyby kto inny mnie uświadomił w tym, to chyba rzuciłabym w niego Avadą. Dziękuję za wsparcie – powiedziała Pansy i ku zdziwieniu Hermiony przytuliła się do niej. Granger początkowo nie wiedziała jak ma zareagować, jednak po chwili odwzajemniła delikatnie uścisk. Po niedługiej chwili podała Parkinson kilka kartek w tym również zdjęcia z USG dzieciątka i pożegnały się.
Hermiona był podekscytowana. Lubiła dzieci! A ciąża, to przecież piękny moment w życiu kobiety, kiedy pod jej sercem rośnie malutka fasoleczka. To takie piękne. Po chwili jednak jej mina zrzedła, kiedy przypomniała sobie o Ronie…
Chcąc uciec od myśli wyszła ze swojego gabinetu i poszukała dyżurującego dzisiaj Toma. Okazało się, że miał jakiś przypadek, którym teraz się zajmował, więc swoje kroki skierowała od razu do pokoju Narcyzy. W papierach wyczytała, że przenieśli ją dziś rano do normalnej sali.
- Dzień dobry – przywitała się, kiedy zobaczyła Narcyzę, która leżała na łóżku i czytała Proroka Codziennego. – Jak się pani miewa?
- Dzień dobry Panno Granger. Czuję się dobrze, miło, że pani przyszła – powiedziała Narcyza i odłożyła gazetę na szafkę. Po chwili, kiedy Hermiona przeglądała kartę pacjentki, która wisiała na oparciu przy nogach do sali wszedł Malfoy.
- Granger mogę cię na chwilę prosić? – zapytał opierając się nonszalanco o futrynę drzwi. Przyglądał jej się chwilę jak z uwagą przeglądała kartę. Wyglądała na niezwykle skupioną.
- Oczywiście. Przepraszam – powiedziała i skinęła głową do Narcyzy. Razem z Malfoyem udała się do gabinetu. – Jeżeli chodzi o wczorajszą noc, to chciałam…
- To nieistotne – uciął i oparł się obydwiema rękoma o biurko, kiedy Hermiona usiadła na swoim fotelu. Unikała jego wzroku. – Chodzi o moją matkę. Boli ją kręgosłup, dlaczego? Miało być dobrze!
- Malfoy, to normalne. Twoja mama miała takie uszkodzenie kręgosłupa, że w zwykłym, mugolskim świecie pewnie jeździłaby na wózku do końca życia. Znam dobrą klinikę rehabilitacji czarodziejów, co prawda jest prywatna i jest dość daleko, ale z pewnością pomoże twojej mamie – powiedziała spokojnie przyglądając się swoim paznokciom. Nie chciała na niego patrzeć. Po prostu, zwyczajnie bała się, że zobaczy w nich kpinę.
- Gdzie to jest i jak mogę się tam z nią dostać? Pieniądze nie grają roli – stwierdził chłodnym głosem. Siadając na krześle naprzeciw Granger.
- W Bradfort. Dobrze by się składało, bo jeżeli zgodzicie się na to dzisiaj, to na jutro zorganizowany jest przewóz z naszego szpitala do tamtej kliniki pacjentów, bo nie mogą być teleportowani, nie w ich stanie. Twojej mamie byłoby potrzebne pewnie z tydzień rehabilitacji, tak mi się wydaje, ale o tym musieliby zdecydować na miejscu. Jedyny minus tej kliniki jest taki, że mogą w niej przebywać tylko pacjenci i personel, żadnych odwiedzin – odpowiedziała i poszukała w szafce biurka ulotki tamtego miejsca. – Tutaj masz ich ofertę, ale radziłabym raczej szybko się zdecydować, mamy tylko jedno wolne miejsce na jutro. Następny wyjazd dopiero za miesiąc, mają napięty grafik.
- Jakich danych potrzebujesz? – zapytał wkładając ulotkę w kieszeń marynarki.
- Dane spiszemy te, które były podane przy przyjęciu jej na oddział. Czyli się zgadzasz? Nie będziesz uzgadniał tego z nią? – zapytała po chwili zapisując panią Malfoy na listę kuracjuszy. Spojrzała w końcu na blondyna, który zaprzeczył ruchem głowy. Podała wszystkie potrzebne dokumenty  mężczyźnie oraz spis rzeczy, które musi mieć ze sobą jego matka. Malfoy wypełnił starannie wszystkie potrzebne dokumenty i zabrał te, które były mu potrzebne.
- Granger masz coś mojego, zapomniałaś? – spytał jej wstając z krzesła. Mieli iść do jego matki, aby poinformować ją o wyjeździe.
- Zapomniałam jej zabrać. Przyniosę ją jutro – odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Przecież doskonale wiedziała, że tutaj go spotka, mogła wciąż tę pieprzoną kurtkę i mieć to z głowy.
- Jak chcesz, to możesz ją sobie zostawić. Możesz się do niej przytulać przez sen i wyobrażać sobie, że ze mną śpisz – zakpił blondyn przepuszczając ją w drzwiach. Te słowa skierował prosto do jej ucha, przez co szatynkę dopadły dreszcze.
- Twoje niedoczekanie Malfoy – warknęła po czym szybkim krokiem weszła do sali pani Malfoy. Obydwoje poinformowali ją, że jutro wyjeżdża do kliniki rehabilitacji czarodziejów, co przyjęła z radością, wiedząc, że obydwoje chcą dla niej jak najlepiej.
Hermiona przeszła się jeszcze po reszcie sal i wypytała pacjentów o ich stan zdrowia. Z racji tego, że nie było nic niepokojącego teleportowała się do domu, ponieważ deszcz zacinał jeszcze mocniej. Była teraz w kuchni i szykowała kolację, bo dziś mieli odwiedzić ją Harry oraz Ginny. Nie miała pomysłu co zrobić do jedzenia, aby podpasować zaproszonym gościom oraz znaleźć to w lodówce. Dzisiaj był Nowy Rok, więc niestety sklepy były zamknięte, a w jej lodówce było niemal pusto. Obiecała sobie w myślach, że jutro wstanie rano i uda się na większe zakupy do supermarketu.
W jej myślach ciągle była Pansy i jej dzieciątko. Uważała, że ciąża to piękny czas, sama bardzo chciała mieć już dziecko, czuła się na to gotowa, jednak nie miała przy sobie odpowiedniego partnera, a wychowywać dziecko bez ojca nie było jej marzeniem. Od zawsze chciała mieć męża, trójkę dzieci, psa i kota, duży i przytulny dom na obrzeżach Londynu. Chciała być szczęśliwa i kochana. A była sama. Pansy początkowo wydawała się być zła, rozczarowana diagnozą, jednak później cieszyła się tak bardzo, że niemal skakała z radości. Z tego co Hermiona wiedziała, to Parkinson mieszkała z Zabinim, który pracował w Ministerstwie Magii. Byli podobno zaręczeni. Po wojnie mało o nich słyszała, ale od samej byłej Ślizgonki dowiedziała się, że pracuje w księgarni na Pokątnej. To trochę dziwne. Nie spodziewała się, że ktoś taki, czarodziej czystej krwi z dobrego domu skończy w bibliotece, a nie zajmując jakieś kierownicze stanowisko w Ministerstwie. Poza tym Parkinson w Hogwarcie nie wydawała się być jakoś nad zwyczaj oczytana. Nigdy nie widziała jej w bibliotece, nawet nie widziała jej nigdy z książką! Ale cóż, każdy szuka jakiejś pracy. Czasy szkoły odeszły dawno w zapomnienie i trzeba było wziąć się za siebie. Dorosłe życie tego właśnie wymaga. Pansy ma przed sobą najpiękniejsze miesiące życia. Będzie czuła jak jej dziecko rośnie, kopie i się zmienia. Potem na świat przyjdzie jej synek lub córeczka i będzie patrzeć jak z dnia na dzień rośnie… To piękny czas. Ciekawe jak na to zareaguje Zabini? Hermionie przypomniało się jak z Ronem rozmawiali o dziecku i wspólnie planowali jego życie. Jej dobry humor momentalnie odszedł w zapomnienie, a w oczach pojawiły się łzy. Ostatnio coraz częściej przypominał jej się dzień, kiedy postanowiła skończyć związek z osobą, którą autentycznie kochała i chciała zrobić dla niej wszystko.
- Nie myśl o tym – powiedziała do siebie i wzięła duży łyk wina. Czuła jak miłe ciepło rozchodzi się po jej ciele łagodząc ból.
Wyjęła z szafki makaron, który wrzuciła do gotującej wody. Z lodówki wyciągnęła mięso mielone, które podsmażyła na patelni, do którego wlała sos pomidorowy. Po niedługiej chwili sos był gotowy, a makaron dochodził w garnku. Hermiona poszła do salonu, gdzie przygotowała stół na gości, wyjęła potrzebne talerze, kieliszki i sztućce, i ułożyła na stole. Spojrzała na zegarek, który poinformował, że za dziesięć minut powinni być tutaj jej przyjaciele. Kiedy chciała iść do sypialni, zauważyła, że na oparciu krzesła wisi ciągle skórzana kurtka Malfoya. Wzięła ją do ręki i powąchała. Pachniała intensywnie wodą kolońską, która była jej ulubionym męskim zapachem. Zaciągnęła się kilka razy piękną wonią, po czym skarciła się w myślach. Jak mogła zachwycać się kurtką i zapachem Malfoya? TO CHORE! A przynajmniej niezdrowe. Zabrała ze sobą niepotrzebny ciuch i udała się do swojego pokoju, gdzie powiesiła ją na wieszaku, ostatni raz ją powąchała, ale tylko na sekundkę i schowała ją w szafie. Szybko przebrała się i pobiegła do drzwi, gdyż usłyszała pukanie. Po chwili Potter i panna Weasley stali już w jej kuchni. Harry otwierał butelkę z winem, a Ginny przyglądała się magnesom na lodówce, które z każdej podróży dostawała Hermiona od swojej mamy. Kiedy udało się otworzyć wino, a jedzenie znajdowało się już na talerzu, wraz z półmiskami udali się do salonu i usiedli przy stole. Każde z nich zajęło się jedzeniem i własnymi myślami.
- Jak wasz sylwester? – zapytała w końcu Hermiona, kiedy cała trójka z pełnymi brzuchami oraz kieliszkami w dłoni przesiedli się na kanapę. Muzyka w tle cicho grała rozluźniając ich.
- Było okej, chociaż w sumie średnio… - zaczęła Ginny, ale zacięła się i napiła się łyka wina.
- George nawalił się jak dziki testal, Ron przyprowadził Lavender, która chichotała tak głośno, że pani Molly poszła spać godzinę przed północą. Córka Fleur i Billa przepłakała całą noc, a pan Artur był w pracy. Słowem katastrofa – powiedział za swoją narzeczoną Harry i poprawił okrągłe okulary na nosie. Minę miał nietęgą, kiedy o tym opowiadał.
- Rozumiem, że nic nie zmieniło się odkąd mnie nie ma. George ciągle nie może sobie poradzić po śmierci Freda. Tak bardzo mi ich szkoda – wyszeptała Hermiona, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Też bardzo przeżyła śmierć rudzielca, w końcu czuła się z Weasley’ami jak z rodziną. Pamiętała dokładnie jaka atmosfera panowała w Norze po wojnie w wakacje. Nikt nie cieszył się ze zwycięstwa, wszyscy opłakiwali stratę Freda. Pani Weasley była jakby nieobecna, robiła jedzenie, ale sama nie zostawała na posiłkach, wychodziła na spacer i tam płakała. Pan Weasley pracował najwięcej jak się tylko dało, aby nie dopuszczać do siebie myśli o utracie syna. Percy nie był zainteresowany losami swojej rodziny i zaszył się gdzieś w Niemczech. Bill oraz Fleur mieszkali w Muszelce. Opiekun smoków spędził z żoną w Norze całe wakacje i starał się dać jakieś pozytywne emocje w domu, ale niestety nie było to udane. Ron i Ginny prawie wcale się nie śmieli, na ich twarzach wcale nie gościł uśmiech. A George? Bliźniak zaczął pić, jednak zaczął się spotykać z Angeliną Johnson, która była dla niego jak światełko w tunelu. Byli teraz małżeństwem i wspólnie zajmowali się Magicznymi Dowcipami Weasleyów. Angelina była w ciąży i na świat niedługo miał przyjść mały Fred. Jednak George cały czas chodził smutny, zamyślony, a o dawnych żartach nie było mowy. Hermiona i Harry starali się być wsparciem dla rodziny rudzielców, jednak sami często płakali i wspominali Freda. Z czasem wszystko wracało do normy, jednak zarówno George, Molly i Artur nie byli już tacy jak wcześniej.
- A jak twój sylwester? – zmieniła temat Ginny i otarła łzy płynące po policzkach. Sytuacja w domu była dla niej bardzo bolesna, tym bardziej dlatego, że nie wiedziała jak ma pomóc.
- Natalie moja sąsiadka wyciągnęła mnie do mugolskiego klubu. Bawiłyśmy się dobrze, jednak pojawił się jakiś typ, który… który chciał mnie zgwałcić – powiedziała ciszej i patrzyła w czerwony płyn w kieliszku. Ciągle trudno jej było myśleć, że ktoś mógłby ją wykorzystać wbrew jej woli.
- CO?! – krzyknęli jednocześnie Harry i Ginny. Rudowłosa zasłoniła dłonią buzię, a brunet patrzył na nią z niedowierzaniem. – Jak to się stało? – zapytało Złote Dziecko łapiąc za rękę przyjaciółkę, aby dodać jej otuchy.
- Byłam na parkiecie i tańczyłam. Podszedł do mnie taki brunet, który przedstawił się jako Jack i zaproponował mi wyjście przed lokal i napicie się soku, bo tutaj jest za gorąco. Wzięłam ten sok i w sumie chciałam wychodzić, tak wiem, głupia ja, ale pojawił się Malfoy, który zakazał mi pić tego i kazał mi powąchać. Trochę znam się na takich rzeczach i wcale nie pachniało to jak sok. Wtedy powiedział, że gość dorzucił mi pigułkę gwałtu. Wyprowadził go z klubu, zaprowadził Jack’a do pustej uliczki i tam go pobił, bardzo dotkliwie – opowiedziała Hermiona. Nie chciała mówić o tym jak składali sobie życzenia i jak dała mu buziaka w policzek. To było głupie i nie chciała się tym z nikim dzielić.
- Na Merlina! To brzmi jak jakiś horror. A co tam robił Malfoy? – zapytała Ginny. Była bardzo przejęta tym, co stało się stało jej przyjaciółce.
- Imprezował razem z Zabinim i Parkinson, na moje szczęście. Nie wierzę, że to mówię, ale gdyby nie Malfoy nie wiadomo co ze mną by było. Mogłabym leżeć teraz gdzieś i cierpieć z bólu – podsumowała Hermiona i wzięła łyk alkoholu. – A jak przygotowania do ślubu? – zmieniła temat, bo nie chciała dłużej tego drążyć. To nie była nad wyraz miła rozmowa.
- Ja mam już suknię, a Harry garnitur. Przepraszam, że nie poprosiłam cię o pomoc, ale Fleur uparła się, żeby załatwić to w sylwestra rano, kiedy ty byłaś w szpitalu. Fleur obiecała, że trochę mi ją przeszyje, żeby była dobra. Nie chciałam kupować na raz jakiejś strasznie drogiej sukni, więc kupiłam używaną do przeróbki. Mama ustala menu ze skrzatami, tak wiem, że tak nie powinno być – powiedziała widząc karcący wzrok Hermiony – ale mama nie da rady wszystkiego sama zrobić. Namiot jest, dekoracje jakieś są, sama nie wiem. No gości wszystkich zaprosiliśmy i Harry załatwił zespół, który będzie grał na uroczystości – wymieniała Ginny popijając wino. Była podekscytowana, że już za miesiąc będzie żoną Harry’ego. To był mężczyzna jej życia i dziękowała Merlinowi, że są razem.
- To dużo zrobiłyście z Fleur i z panią Molly – mruknęła Hermiona udając uśmiech. Było jej przykro, że nie uczestniczyła w przygotowaniach do ślubu swoich przyjaciół. Czuła się źle, bo nie potrafiła zadowolić swoich przyjaciół, którzy chcieliby, żeby miała więcej czasu dla nich. – A co z panieńskim?
- Nie ma takiej opcji. Wracam z Harrym do Nory dopiero trzynastego wieczorem, nie możemy zostawić dzieciaków w szkole bez dyrektora na nad wyraz długo. Trudno, przeżyję bez – stwierdziła rudowłosa i wzruszyła ramionami. I tak nie podobał jej się ten cały pomysł z tym panieńskim. To jakieś durne mugolskie zwyczaje. Kto ma do tego głowę przed ślubem?
- Niestety Hermiono, ale naprawdę nie możemy wcześniej się pojawić – powiedział spokojnie Harry. Widział, że jego przyjaciółka bardzo posmutniała po słowach jego narzeczonej. Ginny była trochę przewrażliwiona na punkcie ślubu i nie lubiła rozmów o tym dniu. Chciała mieć go jak najszybciej z głowy.
- Rozumiem – odpowiedziała sucho i wypiła resztę z kieliszka.
Przyszli państwo Potter nie siedzieli długo, gdyż jutro rano mieli pociąg do Hogwartu. Pożegnali się i poszli. Teraz mieli spotkać się dopiero na ślubie Harry’ego i Ginny, który miał być już za miesiąc.
Hermionie było przykro, cholernie przykro, że Ginny ją odsunęła od przygotowań. Przecież są najlepszymi przyjaciółkami. Przecież była u niej w poniedziałek i wydawała się być zupełnie inna. Dzisiaj była niezwykle oschła i ponura, jakby wcale nie chciała tu być. Odpowiadała zdawkowo, więcej milczała i wpatrywała się w telewizor. Może Lavender nastawiła ją przeciw niej? To byłoby w jej stylu. Dzieliły ze sobą dormitorium, ale jakoś nad wyraz za sobą nie przepadały.
Kobieta posprzątała i pozmywała wszystkie naczynia. Postanowiła, że weźmie szybki prysznic i pójdzie spać, żeby w końcu się wyspać. Wczorajszą noc spędziła w klubie, a dzisiaj nie mogła jakoś spać. Jak postanowiła tak zrobiła i po niedługiej chwili leżała w swoim łóżku i rozmyślała. Krzywołap leżał koło jej głowy i przyjemnie mruczał.
Wesele coraz bliżej, a ona nie ma ani sukienki ani partnera. Najwyższa pora się zabrać za poszukiwania i jednego, i drugiego. I z taką myślą usnęła.
~*~
- Matko spokojnie. Za tydzień będziesz z powrotem – powiedział najłagodniej jak tylko potrafił.
Narcyza Malfoy była pewna obaw z powodu swojego wyjazdu na rehabilitację. Nie lubiła przebywać nigdzie sama, bo miała poczucie, że zaraz coś złego się wydarzy. A teraz? Teraz miała opuścić swojego syna i gdzieś sobie pojechać. Nie do końca rozumiała, że to dla jej dobra. Teraz leżała na łóżku w sali, a Draco mówił jej co spakował w torbę. Obok łóżka siedziała Pansy i Blaise, którzy jak co dzień odwiedzali ją w szpitalu.
- … Szczoteczka do zębów, pasta i piżama – skończył wymieniać i pokazywać jej rzeczy. Narcyza kiwnęła tylko głową i uczesała włosy. Czuła się dziś gorzej niż wczoraj, plecy dokuczały jej całą noc. Może rzeczywiście ten wyjazd jakoś jej pomoże.
Z ciszy, która zagościła teraz w sali 13 wybudziło ich pukanie do drzwi.
- Dzień dobry – przywitała się Granger jak zwykle w swoim śnieżnobiałym kitlu.
- Dzień dobry – odpowiedziała Narcyza i próbowała się podnieść do pozycji siedzącej, jednak za bardzo ją to bolało.
- Pani Malfoy proszę się nie podnosić, jeżeli nie jest to konieczne – powiedziała Hermiona podchodząc szybkim krokiem do pacjentki. Nie zwracała uwagi na pozostałą trójkę będącą w sali. – Jak się pani dziś czuje?
- Słabo. Całą noc bolały mnie plecy, nie mogłam spać – poinformowała Narcyza i poprawiła grzywkę. Była wdzięczna medyczce za to, że tak się nią zajmowała.
- Dlaczego nie poprosiła pani kogoś o eliksir? Z pewnością ból by ustąpił i mogłaby pani spać. Muszę panią zbadać przed wyjazdem – poinformowała Hermiona i zdjęła z szyi stetoskop. – Musicie wyjść – powiedziała stanowczo do pozostałej trójki nie zaszczycając ich swoim wzrokiem.
Ku jej zdziwieniu cała trójka wyszła bez zbędnego gadania i kłócenia się. Prosiła pacjentkę o podwinięcie koszulki i zbadała ją dokładnie. Musiała mieć pewność, że pani Narcyza jest zdrowa i może opuścić szpital. Na szczęście wszystko było w porządku i nie było żadnych przeciwstawiań, aby mogła jechać.
Po około godzinie Hermiona, Malfoy, Zabini i Parkinson odprowadzili Narcyzę, która była wciąż na łóżku do windy i zjechali na dół. Jak zawsze w takich przypadkach na pacjentkę rzucone było zaklęcie kameleona, aby żaden mugol jej nie zauważył. Kiedy byli na dole podjechała magiczna karetka, która miała zawieść ją do Bradfort. Draco pożegnał się z matką i życzył jej udanego wyjazdu i oczywiście pocałował ją w rękę, co rozczuliło Hermionę, która stała gdzieś z tyłu i przyglądała się tej sytuacji. Narcyza pocałowała syna i pojechała.
- Draco ja i Pansy idziemy do nas. Mamy dzisiaj kolację z rodzicami Pans – poinformował Zabini i zbił piątkę z przyjacielem, a kobieta pocałowała go w policzek na pożegnanie.
Hermiona wjechała z powrotem na górę i udała się do swojego gabinetu. Była zadowolona, że jej pacjentka jedzie na rehabilitację i tam zdecydowanie jej się polepszy. Była tego w stu procentach pewna. Usiadła na swoim fotelu i wypełniła papiery związane z wyjazdem pani Malfoy. Było tego całkiem sporo, jednak chciała mieć to z głowy. Jednak od pracy wyrwało ją pukanie do drzwi.
- Proszę! – krzyknęła i odłożyła pióro do kałamarza. Do jej gabinetu wszedł Malfoy i usiadł naprzeciw niej. Nie zwracała na niego uwagi, przez co nie zauważyła, że blondyn ma coś ze sobą.
- Granger co robisz? – zapytał i zabrał jej papiery spod ręki. Hermiona obrzuciła go wrogim spojrzeniem i głośno prychnęła.
- Malfoy to nie jest jakaś ulotka, którą można wyrywać z ręki. To są ważne dokumenty i przede wszystkim poufne – warknęła szatynka i zabrała swoje rzeczy z rąk blondyna, który był niepocieszony, że nie pozwoliła się mu zapoznać z papierami. To całkiem ciekawe.
- Dotyczyły mojej matki, więc są dla mnie jak najbardziej do przeczytania. Muszę zobaczyć, czy czegoś nie dopisałaś po złośliwości – powiedział kpiąco i oparł się wygodnie na krześle. Lubił ją denerwować, bo wtedy śmiesznie mrużyła oczy. A kiedy się denerwowała to przygryzała wargę. Trochę z nią przebywał teraz i wiedział jakiej reakcji może się spodziewać.
- Czego chcesz? Jestem zajęta – mruknęła, a na znak prawdziwości tych słów wróciła do studiowania papierów. Malfoy nic nie odpowiedział tylko przyglądał się jej, co bardzo denerwowało szatynkę. – Nie gap się tak na mnie Malfoy. Jak chcesz mnie podziwiać, to mogę dać ci moje zdjęcie – wykorzystała jego argument, który często wykorzystywał, aby z niej zakpić. Na usta blondyna na sekundę wkradł się uśmiech, który potem zniknął. Jego twarz znowu miała na sobie maskę obojętności.
- A poproszę – powiedział, przez co kobieta w końcu na niego spojrzała. Czy ona się przesłyszała czy co? Hermiona patrzyła na niego z otwartą buzią i nie wiedziała co odpowiedzieć. – Żartowałem Granger. Zamknij buzię, bo ci mucha wleci.
Hermiona prychnęła głośno i włożyła papiery do teczki, którą podpisała i wysłała zaklęciem do pokoju, w którym przechowywali dokumenty pacjentów. Zrobiła porządek na biurku i wstała. Nie miała ochoty się z nim przekomarzać. Chciała wrócić do domu i iść na zakupy, bo rano nie zdążyła. W brzuchu jej burczało i marzyła o kawie. Niby tyle spała, ale i tak była jakaś zmęczona.
- Granger stój – warknął Malfoy, kiedy się podniosła. Nie zwracała na niego uwagi i to go irytowało. Wstał z krzesła i poprawił marynarkę. – Chciałem ci jeszcze raz podziękować w imieniu matki no i w swoim. Nie jestem najlepszy w podziękowaniach, ale pani w kwiaciarni powiedziała, że to będzie lepsze od słów – powiedział, schylił się i z podłogi podniósł ogromny bukiet czerwonych róż. Było ich chyba z pięćdziesiąt. To najpiękniejszy bukiet jaki widziała w życiu.
- Nie mogę tego przyjąć, to jest jak jakaś łapówka – zaprotestowała, ale wciąż patrzyła na Malfoya, który stał niebezpiecznie blisko niej, a w ręku trzymał kwiaty. Czerwień idealnie kontrastowała z jego czarnym garniturem i bladą karnacją. Wyglądał jak jakiś aktor w maksymalnie romantycznym mugolskim filmie.
- Rozmawiałem z moim prawnikiem, który powiedział, że nie mogę ci dać pieniędzy, ale kwiaty jak najbardziej tak – podsumował blondyn i wolną rękę schował do kieszeni spodni. Hermiona ledwie powstrzymała westchnięcie z zachwytu, które chciała wydać z siebie. Wszystko przemyślał. – Weź to i tyle – dodał i podał jej kwiaty, które położyła na stole. – Pamiętaj, że mam u ciebie dług wdzięczności
- W żadnym wypadku, wyrównało się wczoraj w nocy, kiedy uratowałeś mnie przez tym chorym typem – odpowiedziała i poprawiła niesforny kosmyk, który wypadł jej z kitki.
- Wolałbym, żeby to tak nie działało. Lepiej jak ja ci oddam przysługę, a ty mi – stwierdził i odsunął się od niej, aby wziąć swój płaszcz z oparcia krzesła. Założył go na siebie i zapiął.
Hermiona podeszła do szafy i wyciągnęła z niej swoją kurtkę, owinęła się szczelnie szalikiem. Na ramię zawiesiła torebkę, a w rękę wzięła kwiaty, które pachniały obłędnie. Malfoy przepuścił ją w drzwiach i bez słowa skierowali się ku windzie. Na drzwiach podnośnika wisiała kartka : AWARIA. PROSIMY UŻYWAĆ SCHODÓW. Hermiona przeklęła cicho pod nosem, a blondyn tylko wzruszył ramionami i udał się w stronę klatki schodowej. Ominął sprzątaczkę, która właśnie z latającym wiadrem z wodą kończyła wchodzenie po schodach. Szatynka na ślepo szła widząc tylko co jakiś czas blond czuprynę mężczyzny. Kwiaty zasłaniały jej niemal cały widok, do tego stopnia, że nie zauważyła wiadra, które lewitowało nad stopniami. Potknęła się o nie i wpadła na Malfoya, który wywrócił się i zleciał kilkanaście schodów w dól.
- Na brodę Merlina! Malfoy! – krzyknęła przerażona i rzuciła na podłogę kwiaty. Od razu podbiegła do blondyna, który leżał na dole schodów na półpiętrze. – Malfoy! Powiedz coś! Malfoy błagam! – krzyczała szturchając go. Sprawdziła jego puls- żył. Po krótkiej chwili otworzył oczy i zamrugał kilka razy.
- Granger, dlaczego ty chodzisz jak Hagrid w składzie porcelany? – zapytał, a Hermiona zaśmiała się.
- Czy coś cię boli? – spytała i sprawdziła, czy z jego głową jest wszystko w porządku.
- Boli mnie cholernie ręka, chyba jest złamana – stwierdził sucho i spróbował się podnieść. Szatynka podotykała jego rękę i przyznała mu rację. Miał złamaną prawą rękę.
Poszli z powrotem na oddział, gdzie Hermiona podała mu odpowiednie eliksiry przepraszając go co chwilę, co dla Malfoya było już męczące.
- Do końca tygodnia nie powinieneś używać ręki. W te cztery dni wszystko się zrośnie. Masz tutaj eliksiry, musisz pić je trzy razy dziennie. Przepraszam Cię bardzo – powiedziała podając mu flakoniki.
- Granger mojej matki nie ma, nie ma kto się mną zająć. Musisz jechać ze mną do mnie do domu, żebym mógł nie korzystać z ręki – stwierdził śmiertelnie poważnie blondyn obserwując jak odkłada na półki eliksiry, których używała. Jeden przez jego słowa upadł na ziemię i rozbił się. Hermiona zaklęciem posprzątała płyn i szkło z podłogi i dopiero wtedy odwróciła się do niego.
- Masz skrzaty domowe, masz przyjaciół, którzy mogą się tobą zająć – powiedziała spanikowana patrząc prosto w jego oczy, szukając w nich kpiny, żartu czegokolwiek.
- Mój skrzat domowy jest przez tydzień w Hogwarcie, aby pomóc tamtejszym skrzatom. Blaise i Pansy są pochłonięci sobą, nie będę ich prosił. To przez ciebie mam złamaną rękę, więc powinnaś czuć się zobowiązana, żeby mi pomóc – mruknął trzymając się za bolącą rękę.
Hermiona biła się z myślami. Z jednej strony bała się, że to jakiś podstęp, że Malfoy zrobi coś głupiego z nią. Z drugiej jednak strony przecież jej duma nie pozwoliłaby na to, żeby się wycofać teraz. Rzeczywiście to przez jej nieudolność ta fretka miała teraz złamaną rękę, ale to nie jest jakaś czysta gra.
- Dobrze, zatem jedziemy do twojego domu – powiedziała z założonymi na piersi rękoma i wysoko uniesioną głową.

piątek, 22 maja 2020

Rozdział 8 - To dobry moment, żeby zakopać topór wojenny


Blondyn momentalnie przestał i spojrzał na nią. Jej makijaż był rozmazany, oczy były pełne lęku. Splunął na bruneta i odsunął się od niego. Hermiona podeszła do mężczyzny, który chciał jej podać pigułkę gwałtu i zbadała jego puls oraz czy oddycha. Na szczęście żył, choć był nieprzytomny.
Malfoy stał przez chwilę obok chcąc się uspokoić i obserwował szatynkę, które kucała przy tym dupku. Mimo tego, co tamten chciał jej zrobić, ona chciała mu pomóc. Niedowierzał w to.
- Malfoy rozejrzyj się, czy nikogo nie ma – powiedziała szeptem, lecz ją usłyszał. Kobieta grzebała w swojej torebce, która była niezwykle mała, a jednak włożyła tam rękę aż do łokcia. Blondyn posłusznie rozejrzał się naokoło.
- Nikogo nie ma – stwierdził. Włożył ręce do kieszeni spodni obserwując kobietę, która wyciągnęła różdżkę i zaczęła wymawiać jakieś zaklęcia, aby poważniejsze rany mężczyzny się zagoiły. Patrzył na nią i widział jak trzęsie się z zimna. Niewiele myśląc ściągnął z siebie skórzaną kurtkę i założył jej na ramiona. Szatynka podniosła głowę i uśmiechnęła się nieco w geście podziękowania. Kiedy brunet się obudził, Hermiona wypowiedziała zaklęcie: - Obliviate – aby brunet zapomniał o tym, że widział różdżkę oraz magię. Na koniec pomogła mu się podnieść, lecz kiedy odchodziła strzeliła mu jeszcze z liścia w twarz, za to, co chciał jej zrobić.
Odeszła bez słowa, w torbie szukała chusteczek, aby usunąć rozmazane ślady po makijażu. Słyszała, że Malfoy idzie za nią. Kiedy wyszli na ulicę niedaleko klubu kobieta przystanęła i odwróciła się do niego. Draco prawie na nią wpadł, kiedy stanęła nagle. Patrzyli sobie głęboko w oczy.
- Dziękuję Ci Malfoy – powiedziała Hermiona szczerze. Jej oczy ciągle były wystraszone.
- Granger nie zrobiłem tego dla ciebie, nie schlebiaj sobie. Zachowałem się tak jak powinienem – odpowiedział spokojnie wciąż na nią patrząc. Ma ładne oczy.
- Wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem – powiedziała to niemal szeptem. Jej oczy wypełniły łzy.
Ich głębokie spojrzenia przerwały głośne fajerwerki i wesołe okrzyki dochodzące z każdej strony. Spojrzeli na niebo, które rozjaśniło się kolorowymi wystrzałami. Było pięknie.
- Wszystkiego co najlepsze w nowym roku Granger – życzył odwracając się do niej. Ręce trzymał w kieszeni spodni i uśmiechał się. Tak Draco Malfoy właśnie uśmiechnął się do niej szczerze! Nieprawdopodobne.
- Wszystkiego co najlepsze, Malfoy – powiedziała i pozwoliła sobie złożyć na jego policzku krótki pocałunek, choć sama nie wiedziała czemu. Od razu po tym odwróciła się i poszła z powrotem do klubu. A Draco stał w miejscu jak słup soli. Po chwili swoją dłonią dotknął miejsca, gdzie Granger go pocałowała i jakby ją wygładził. Był w szoku, w ciężkim szoku.
Stał i obserwował jak szatynka znika za podwójnymi, szklanymi drzwiami z szyldem klubu Tabasco. Zachował się tak jak powinien każdy mężczyzna. Nie chodziło tu w żadnym wypadku o Granger. To normalne, bo przecież żadna kobieta nie zasługiwała na gwałt. Gdyby nie było tam Granger, to chyba rzeczywiście by go zabił. Nie szanował idiotów, którzy nie potrafią zbajerować dziewczyny i wysługują się tabletkami, aby je „zaliczyć”. Draco nie miał tego problemu, miał pewien dar, że kobiety same do niego lgnęły jak muchy do lepu. Wiedział jak podejść dziewczynę, żeby oddała mu się w 100%, a to przecież nie był gwałt, tylko świadome podejście do sprawy. To zupełnie inny czyn. A z resztą…  Brunet dostał za swoje. Nie przerwałby gdyby nie głos Granger, błaganie i ten głośny szloch. Była przerażona, a on przez to się uspokoił. Coś w nim nie chciało, żeby szatynka płakała i się bała. Dlatego przerwał. Potem patrzył jak uzdrawia faceta, który chciał ją zgwałcić. Ona była ponad ten czyn, którego chciał dokonać. Kiedy stan mężczyzny znacznie się poprawił, uderzyła go w policzek, na co Draco chciał wybuchnąć śmiechem. A jednak! Dostał za swoje też od niej. Potem mu podziękowała, to było miłe, choć wcale nie musiała tego robić. I musiał przyznać, że północ, przywitanie Nowego Roku było inne niż do tej pory. Nigdy nie spodziewał się, że pierwszą osobą, którą zobaczy w nowym roku to będzie Granger, że to jej pierwszej złoży życzenia. No i ten buziak w policzek, do tej pory czuł jakby miejsce, gdzie złożyła usta wypalało jego skórę. To było niespodziewane. Sam nie wiedział co o tym myśleć.
Z rozmyślań wyrwało go zimno, które poczuł. Stał w samej koszulce, bo kurtkę oddał Granger. Przeczesał palcami włosy i udał się do klubu. Musiał znaleźć przyjaciół i Granger, która chodziła w jego kurtce.
Hermiona weszła do lokalu i rozejrzała się po parkiecie. Szukała Natalie, żeby jej powiedzieć, że chce wracać do domu. Miała dość wrażeń na dziś. Choć z drugiej strony coś podpowiadało jej, żeby zostać i bawić się dobrze, porzucając wspomnienia z przed chwili. Gdyby nie Malfoy zapewne mężczyzna przedstawiający się jako Jack wykorzystałby ją gdzieś w toalecie albo w jakiejś ciemnej uliczce. Była naprawdę wdzięczna, że blondyn zareagował i ją wybawił. Równie dobrze mógłby odpuścić i olać sprawę albo obserwować jak brunet dobrze się bawi. Pokręciła głową, aby wyrzucić z niej takie głupie myślenie. Najważniejsze było to, że do tego nie doszło, bądź co bądź dzięki Malfoyowi. Nie wiedziała co nią kierowało, kiedy dała mu buziaka, ale to zrobiła, choć już po chwili tego żałowała, dlatego też szybko uciekła. Jak zwykły tchórz…
Zobaczyła Natalie siedzącą przy barze, więc od razu skierowała tam kroki. Blondynka flirtowała z barmanem uśmiechając się do niego zalotnie.
- Natalie…- zaczęła Hermiona kładąc jej rękę na ramieniu. Kobieta odwróciła się, wstała i przytuliła sąsiadkę.
- Boże! Herm ja widziałam tę akcje! Ten facet naprawdę chciał się zgwałcić?! Całe szczęście, że był ten blondyn, to chyba jakiś ochroniarz, nie? Miał nosa skubany! Tak wybiegłaś za nimi, jak ten bodyguart go wyprowadził! Obił mu mordę? Należało się sukinsynowi! – paplała Natalie gestykulując przy tym rękoma. Widać, że bardzo się przejęła.
- Ta, wyczułam tam coś. Bardzo możliwe, że to była tabletka. Ten ochroniarz to mój kolega ze szkoły, nie spodziewałam się go tutaj. Wyprowadził go i go pobił, był zły, ale na szczęście nic poważnego się mu nie stało. Chyba chciałabym już wrócić do domu, za dużo wrażeń jak dla mnie – powiedziała Hermiona łapiąc się skroń, która nagle zaczęła ją boleć.
- No coś Ty! Tym bardziej musisz zostać. Nie powinnaś wracać sama do domu, to trochę niebezpieczne. Napij się drinka, potańcz i wyleci ci z głowy ta niemiła sytuacja – stwierdziła blondynka i podała jej drinka, którego przygotował dla niej barman. – Słuchaj, ten barman to super facet! Chyba się zakochałam! Matt kończy pracę za godzinę i jadę do niego. Odwieziemy Cię. On jest cudowny – powiedziała do ucha szatynki niezwykle podekscytowana.
Hermiona zastanawiała się co ma zrobić. Z jednej strony wolała być już w domu, ale z drugiej chciała zostać. Rzadko kiedy wychodziła z domu. Może powinna rzeczywiście przestać myśleć i po prostu bawić się dobrze?
- Dobra, zostaję – powiedziała do Natalie, a ta wręcz podskoczyła z radości. Kobiety usiadły przy barze i wypiły spore łyki swoich drinków.
Kobiety poszły na chwilę na parkiet, jednak były maksymalnie ostrożne. Piły tylko świeże drinki zrobione przez Matta, który rzeczywiście okazał się być super facetem! Nie wychodziły z obcymi i raczej z nimi nie tańczyły. Bawiły się we dwie i tak byłoby im dobrze i ostrożnie. Kiedy kroki skierowały do baru, aby napić się kolejnego drinka, Hermiona powiedziała, że musi iść do toalety. Natalie chciała iść z nią, ale szatynka stwierdziła, że w tym miejscu nikt jej nie zaatakuje.
Przeszła przez parkiet i doszła do długiej kolejki do WC. Jak widać nie tylko ona musiała iść teraz za potrzebą. Zdziwiła się, kiedy usłyszała za sobą znajome głosy.
- Blaise poczekasz na mnie w loży? Tylko skoczę siku i przypudrować nosek – to była Parkinson. A więc Malfoy był razem z nimi. – OOOO Granger!
- Cześć Parkinson – powiedziała Hermiona odwracając się w jej kierunku. Była Ślizgonka wyglądała zjawiskowo!
- Widziałam tę akcję na parkiecie. Nic ci się nie stało? – zapytała Parkinson, co bardzo zdziwiło Hermione. Czyżby była taka pijana, że nie wie co mówi?
- Nie, na szczęście nie. Malfoy pojawił się w porę – odpowiedziała i przeszła krok do przodu, bo kolejka się skróciła nieco.
- Tak. Mówił nam, że go pobił. To straszne. Nie wiem jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. To bardzo uwłaczające kobiecie… przykro mi. Na szczęście Draco zareagował. Ciekawe skąd wiedział co ten typ knuje. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w nowym roku Granger! – powiedziała i uśmiechnęła się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. O CO JEJ CHODZI?????
- Parkinson, o co Ci chodzi? W co ty pogrywasz? Gdzieś jest jakaś ukryta kamera? – zadała pytania i rozejrzała się naokoło, czy rzeczywiście nie stoją gdzieś Zabini i Malfoy. Parkinson była nieprawdopodobnie miła, co nie było do niej podobne.
- W nic nie pogrywam. Słuchaj… ocaliłaś życie ciotki Cyzi, nie zapomnimy ci tego nigdy, ani ja, ani Blaise ani Malfoyowie. To dobry moment, żeby zakopać topór wojenny – stwierdziła i na potwierdzenie tych słów podała jej rękę. Hermiona długo wahała się czy odwzajemnić gest, jednak uznała, że słowa Parkinson są szczere i oddała uścisk dłoni. – Słuchaj Granger mam sprawę.
- Wiedziałam, że Ślizgoni nie robią nic bezinteresownie – warknęła Hermiona nie wierząc w swoją głupotę. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że Ślizgoni to przebrzydłe gnidy, które nigdy się nie zmieniają.
- Nie, posłuchaj to inna sprawa. Potrzebuję dość pilnej konsultacji medycznej. Tylko o to mi chodzi. Pomogłaś Cyzi, więc mi też na pewno pomożesz. Proszę cię… potrzebuję kogoś dobrego i dyskretnego. Draco ci zaufał, więc ja też mogę. Czy mogłabym jutro przyjść do ciebie? Wiem, że masz wolne, ale to naprawdę pilne – powiedziała cicho lekko się przy tym rumieniąc. Hermiona zgodziła się, bo czuła, że ta sprawa jest dość poważna, skoro prosi o pomoc właśnie nią.

~*~

Draco siedział na skórzanej kanapie popijając whisky z grubej szklanki. Muzyka dudniła mu w uszach i mógł przysiąc, że była jeszcze głośniejsza niż przed wyjściem z klubu.
Denerwowało go to już. Skronie powoli zaczęły pulsować sprawiając mu ból, więc odstawił szklankę na stolik i delikatnie masował bolące miejsce. Czekali tylko na Pansy, aby stąd iść. Cała trójka miała już dosyć tego miejsca, które zdecydowanie straciło w ich oczach. Tabasco wydawało się być porządnym lokalem, była selekcja, nie wpuszczali byle kogo, a tu jednak… No cóż, to przecież tylko jakiś mugolski klub w Londynie. W ciągu tygodnia otwiera się co najmniej kilka nowych, więc nie będzie problemu w znalezieniu nowego. Blondyn rozejrzał się po parkiecie oraz po barze i doszedł do wniosku, że nie tylko oni mają takie odczucia co do klubu. Przed tą całą akcją był tłum ludzi, a teraz? Na parkiecie było może z 60 osób, przy barze może dziesięć. Przed północą ciężko było się przebić na parkiet.
Kiedy pojawiła się Pansy cała trójka zebrała się do wyjścia. Nie mieli ochoty siedzieć tutaj ani minuty dłużej. Przeszli przez parkiet i wyszli przed budynek. Musieli znaleźć jakąś ciemną uliczkę, aby teleportować się do kawalerki Blaise’a i Pansy, gdzie mieli dalej świętować Nowy Rok. Idąc usłyszeli znajomy śmiech i rozejrzeli się w poszukiwaniu osoby, do której należał. Hermiona Granger wsiadała właśnie do samochodu, a jakiś mężczyzna otwierał jej drzwi. Draco poznał go od razu, to barman klubu – Matt – odjeżdżał właśnie z parkingu. Czyżby Granger była na tyle zdesperowana, że szuka miłości u barmana z jakiegoś pospolitego klubu? A co mnie to obchodzi – skarcił się w myślach blondyn i udał się za przyjaciółmi w uliczkę, skąd magicznie przenieśli się do mieszkania narzeczonych.

Draco obudził się z wielkim bólem głowy. Może w klubie nie pił za dużo, ale u Pansy i Blaise’a poszedł w tango. Nawet nie pamiętał jak dostał się do swojego domu. Ostatnie co pamiętał, to kłótnia z Pansy o to, że według niej za dużo wypił. Denerwowało go, kiedy ktoś rządził się jego życiem, rozkazywał mu lub upominał. Miał tego wystarczająco dużo w młodości. Teraz nie pozwalał nikomu, aby mu nakazywał. W pracy był sam sobie szefem i miał pod sobą ludzi. Zdanie Ministra Magii raczej go nie obchodziło, bo to on znał się za swoim fachu i to mu wystarczyło. Matka wiedziała, że jej syn nienawidzi rozkazywania, więc w razie czego proponowała tylko inne rozwiązanie, ale nigdy nie powiedziała masz, musisz, zrób. Bardzo w niej to cenił. A Pans? Mimo tego, że doskonale wiedziała, że tak do niego po prostu nie można, to i tak zrobiła. Dlatego też Draco wypił jeszcze więcej i odcięło mu film. Musiał przyznać w duchu, że Pansy miała troszeczkę, ciupkę, minimalnie racji, kiedy powiedziała mu, że ma skończyć pić. Może, gdyby powiedziała to inaczej, to dzisiaj nie przeżywałby takich katuszy?
- Timek! – zawołał trzymając się za bolące skronie. Od tych myśli głowa rozbolała go jeszcze bardziej. Czuł jakby za chwilę miała pęknąć.
- Panicz wzywał – pisnął skrzat domowy, który pojawił się niemal od razu. Ukłonił się nisko i poprawił swoje ubranie. Jego oczy patrzyły na Dracona ze współczuciem, co utwierdziło tylko blondyna, że wygląda tak jak się czuje – fatalnie.
- Błagam przynieś mi eliksir na kaca – prosił odchylając głowę do tyłu i zaciskając mocno powieki. Ból z każdą sekundą zwiększał się. Usłyszał najpierw jedno pstryknięcie, a po kilku sekundach drugie. Odwrócił się do okna i otworzył oczy. Timek stał z małą fiolką eliksiru na kaca oraz szklanką wody z cytryną. Blondyn od razu wziął do ręki buteleczkę, otworzył ją i wypił jednym łykiem. Ból momentalnie ustąpił, a w jego przełyku zrobiło się przyjemnie ciepło. Wypił też drugą szklankę z napojem, a skrzat zniknął.
Draco wstał z łóżka i odsunął zasłony. Pogoda za oknem była obrzydliwa. Po śniegu nie było nawet śladu, zamiast białych płatków z nieba leciał deszcz. Na drodze od bramy do garażu było błoto i ogromne kałuże. Nic nie zachęcało, aby opuścić ciepłe łóżko, ale musiał udać się do mamy do szpitala. Spojrzał z tęsknotą na łoże i udał się do łazienki, gdzie zrobił całą poranną toaletę, potem ubrał się, zjadł śniadanie i teleportował się do św. Munga.
Nie obdarzając nikogo spojrzeniem udał się do windy i wjechał na szóste piętro. Zmierzwił swoje włosy i kiedy usłyszał kobiecy głos, który poinformował go, że jest już na odpowiednim piętrze wyszedł, gdy tylko otworzyły się drzwi i udał się do sali, gdzie leżała jego matka. A przynajmniej leżała do tej pory. Łóżko na którym była jeszcze wczoraj, było dokładnie zaścielone. Podszedł do szafki obok łóżka i otworzył ją. W środku nie było ani jednej rzeczy należącej do jego matki. Zaczął panikować, choć jego twarz nie wyrażała nic. Wyszedł na korytarz gdzie złapał za łokieć i odwrócił jakiegoś magomedyka, który przed chwilą minął salę, gdzie znajdował się Draco. Siwiejący mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem i wyciągnął z kitla różdżkę, którą wycelował w blondyna.
- Gdzie moja matka? – zapytał chłodnym tonem. W swojej głowie obwiniał się, że go nie było, że poszedł na tę chorą imprezę, zamiast siedzieć przy niej. Przecież nie mógł jej stracić, była jedyną osobą, którą kochał, którą miał.
- Dzień dobry. Pańska matka jest w sali 13. Przenieśliśmy ją z sali po zabiegowej do normalnej sali dziś rano. Minęły dwa dni od obudzenia, więc procedury nam na to pozwalały – poinformował magomedyk uprzednio chowając różdżkę.
- Dlaczego nikt mnie nie poinformował o tym? Myślałem, że moja matka… - zaczął i poprawił włosy. Naprawdę obawiał się, że umarła, ale przecież nie mogła.
- Właśnie pana poinformowałem. A teraz przepraszam, ale pacjenci wzywają – powiedział uzdrowiciel i skinął głową, po czym szybkim krokiem udał się w kierunku sali operacyjnej. Draco zdjął z siebie płaszcz i odwiesił go na wieszak, który znajdował się po środku korytarza. Sala, w której teraz leżała Narcyza znajdowała się dwie sale od gabinetu Granger.
Jego myśli na chwilę skierowały się w stronę ordynator oddziału. Wczoraj pomógł jej, tak jak każdej kobiecie. Ale musiał przyznać, że wyglądała zjawiskowo. Nie wyobrażał sobie, że pod tym białym fartuchem, w którym ostatnio ją widywał, może się kryć takie ciało. Tańczyła tak zmysłowo, że budziła w nim takie emocje, których nie umiał nazwać. Pożądanie? Być może. Olewała każdego faceta, który chciał z nią tańczyć. Wydawało się, że myśli, iż na parkiecie jest sama, poruszała się w rytm tego, co czuła. Uspokój się, to tylko Granger – upomniał się w myślach i wszedł do sali 13.
Narcyza była sama w pokoju, pomimo tego, że były w sali były jeszcze trzy łóżka. Blondynka leżała najbliżej okna i wpatrywała się w sufit. Nawet nie usłyszała jak wszedł jej syn. Draco podszedł do łóżka i chrząknął, na co matka na niego spojrzała i uśmiechnęła się lekko.
- Myślałam, że dziś nie przyjdziesz – stwierdziła Narcyza i delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej. Na jej twarzy było widać grymas bólu, który chyba chciała przed nim ukryć.
- Boli cię? – zapytał z troską i ucałował ją w dłoń na powitanie.
- Minimalnie Draco, ale podobno to normalne. Dlaczego tu jesteś? – spytała i wzięła do ręki kubek z sokiem dyniowym.
- A co miałem lepszego do roboty? – odpowiedział pytaniem na pytanie kpiąco. To nie była zbyt miła odpowiedź, ale pytanie nie było zbyt mądre. Przecież to jego matka, jak mógłby do niej nie przyjść? – Granger była? Mówiłaś jej o tym bólu?
- Nie Draco, nie było jej. Dzisiaj Nowy Rok, ona ma wolne, więc po co miała tu przychodzić? – zapytała, a Malfoy w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

~*~

Hermiona w tym czasie jadła obiad. W końcu było już po 14. Była na dziś umówiona z Pansy Parkinson na jakąś konsultację medyczną. Miała być na 15 w gabinecie, więc nie miała zbyt dużo czasu. Po wczorajszej imprezie wróciła do domu. Matt i Natalie odwieźli ją do domu, a nawet odprowadzi pod same drzwi, by potem pożegnać się z nią i pojechali do barmana. Szatynka czuła się dzisiaj wyjątkowo dobrze, biorąc pod uwagę ilość alkoholu jakiej wypiła w nocy. Procenty musiały wyparować z niej, kiedy tańczyła. Ten klub wcale nie był taki fajny jak mówiła o nim jej sąsiadka. Jedyny pozytyw z tego wyjścia był taki, że Natalie poznała Matta, żadnego innego nie widziała. Muzyka była stanowczo za głośna, mężczyźni zbyt nachalni i obleśni, sala nie była jakaś nad wyraz duża, no i ten Jack. Z perspektywy czasu uznała się za idiotkę. Gdyby nie Malfoy to naprawdę napiłaby się tego cholernego drinka i jakby skończyła? W toalecie albo w jakimś ohydnym zaułku. Na całe szczęście Merlin był dla niej niezwykle łaskawy i posłał Malfoya na pomoc. Skarciła się w myślach po raz kolejny przypominając sobie swój idiotyczny występek – buziak w policzek. Była durna. Żałowała tego jak niczego innego w swoim życiu. Zapewne jak tylko on ją zobaczy, to każe jej płacić za jakieś szorowanie jego nieskazitelnej, blade twarzy. Poza tym musi coś wymyśleć z jego kurtką, która teraz wisiała na krześle w salonie. Dał ją jej, kiedy widział, że marznie ratując życie tego cholernego dupka, którego drugi cholerny dupek pobił.
- Faceci to dupki! – podsumowała, na co Krzywołap siedzący obok niej, jakby zrozumiał co mówiła, bo wbił jej w nogę pazurki, po czym zeskoczył z kanapy i wyszedł z salonu. – Krzywołapku, ty się nie zaliczasz do ich grona – rzuciła w powietrze. Wstała i zabierając talerz udała się do kuchni, gdzie szybko zmyła naczynia i posprzątała po gotowaniu.
Szybkim krokiem przeszła do sypialni, gdzie podeszła do szafy i ubrała się. Włosy spięła w wysokiego kucyka, a w szlufki jeansów włożyła pasek, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy schudła trzy kilo i spodnie spadały z niej. Poprawiła gruby, szary sweter i udała się do przedpokoju, gdzie ubrała swój płaszcz, płaskie botki, szalik, czapkę i rękawiczki. Do torebki włożyła różdżkę oraz portfel i poszła do szpitala, wcześniej zamykając drzwi do mieszkania. Deszcz padał tak mocno, że kiedy po pięciu minutach była już za manekinem w opuszczonym domu handlowym, była cała mokra. W windzie wyciągnęła różdżkę i wysuszyła strój zaklęciem. Swoje kroki skierowała od razu do swojego gabinetu, gdzie zdjęła odzież wierzchnią i założyła biały kitel, a na szyi przewiesiła stetoskop. Podeszła do okna, gdzie odsłoniła żaluzje, choć to niewiele dało. W gabinecie wciąż było ciemno, zatem zapaliła światło. Zerknęła na biurko, na którym złożone były papiery z ostatnich dwóch dni. Szybko przejrzała je i popodpisywała w odpowiednich miejscach, po czym zaklęciem wysłała je do magomedyków oraz do pokoju, gdzie przechowywali dokumentację medyczną pacjentów.
Po kilku minutach usłyszała pukanie do drzwi. Poprawiła leżące na biurku teczki i głośnym „proszę” zaprosiła do gabinetu. Po chwili naprzeciw niej siedziała Pansy Parkinson z niezbyt wesołą miną.
- Cześć Granger – przywitała się była Ślizgonka i położyła na kolanach swoją torebkę.
- Pomińmy milutkie słówka. O co chodzi? – przeszła od razu do rzeczy Hermiona, podziwiając się za swój stanowczy i chłodny ton. Do końca nie ufała tej kobiecie, nie wiedziała, czego może od niej chcieć.
- Potrzebuję pewnej pomocy. Wydaje mi się, że coś się ze mną dzieje i bardzo mnie to niepokoi. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek dowiedział się, że tutaj byłam, Blaise nic nie wie, Draco też nie, zatem proszę cię o dyskrecję – powiedziała spokojnie, choć nerwowe gniecenie paska torebki zdradziło, że czymś się denerwuje.
- Nie no co Ty! Przecież z Malfoyem i Zabinim rozmawiam popijając poranną kawkę – zakpiła, jednak po chwili uspokoiła się i dodała : - Zatem co się dzieje?
- Od dłuższego czasu jestem cały czas zmęczona – zaczęła Parkinson, a Hermiona wszystko zapisywała starannie piórem na kartce, aby potem móc wyciągnąć wnioski – często chodzę do toalety, bardzo boli mnie głowa, a kiedy wstaję mam nudności, choć nie mogę zwymiotować. Mam taki apetyt, że aż przytyłam dwa kilo i nie mam już płaskiego brzucha, pomimo tego, że raczej dużo chodzę. No i też jak coś zjem, to mam straszną niestrawność i zgagę. Boję się, że to może być coś z wątrobą, żołądkiem. Trochę czytałam o objawach w książkach i podejrzewam, że to może być jakiś nowotwór – z każdym słowem kobieta mówiła coraz ciszej, a Hermiona przyglądała się jej z uwagą, nieustannie zapisując każdą ważną rzecz.
- Czy poprawnie miesiączkujesz? – zapytała szatynka i spojrzała na nią badawczo. Pansy lekko się zarumieniła i kiwnęła przecząco głową.
- Od jakiś dwóch miesięcy nie mam miesiączki, ale to pewnie przez to przemęczenie, zdarzało mi się to już wcześniej – odpowiedziała i zaklęciem przywołała do siebie szklankę z wodą. Z nerwów zaschło jej w gardle. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie o swoim zdrowiu opowiadała Granger.
- Rozumiem, że współżyjesz z Zabinim? – spytała, na co Parkinson zarumieniła się jeszcze bardziej i kiwnęła twierdząco głową. – Masz trochę czasu? Zrobiłybyśmy badanie teraz, muszę się upewnić, czy mam rację.
- Mam, ale co to może być? To rak? – nerwowo odstawiła szklankę na biurko, niemal jej nie przewracając. Po rumieńcach na jej twarzy nie było już śladu, teraz była blada jak ściana.
- Powiem ci dopiero jak będę pewna. Poczekaj tu chwilkę, ja pójdę zobaczyć, czy sala na badanie jest wolna – stwierdziła i wyszła z gabinetu, nie czekając na odpowiedź. Szybkim krokiem udała się do sali zabiegowej i zapukała w drzwi. Kiedy odpowiedziała jej cisza otworzyła drzwi i zobaczyła, że pokój jest pusty. Wróciła do gabinetu, gdzie poprosiła Parkinson ze sobą.
- Draco jest u swojej mamy. Czy mogłabyś nie wiem… stanąć na czatach, żeby mnie nie zobaczył? Jak tylko się dowie, to powie to Blaise’owi, a on będzie się martwił – poprosiła Pansy, na co Hermiona lekko się uśmiechnęła, ale wysłuchała prośby i stanęła krok przed drzwiami, które prowadziły do sali, gdzie leżała Narcyza. W razie czego kazałaby Malfoyowi zostać przez chwilę w pokoju, by Parkinson mogła spokojnie dojść. Jednak okazało się być to zbyteczne.
Hermiona poszła do sali gdzie czekała na nią Pansy. Zamknęła drzwi i rzuciła na nie zaklęcie, aby nikt nie mógł wejść. Nie chciała, aby jakiś niepowołany gość wszedł, gdy będzie robiła badania. Dyskrecja to jej drugie, a w zasadzie trzecie imię.
- Połóż się proszę tutaj – wskazała ręką na kozetkę, a sama przyciągnęła sprzęt, który włączyła. – Teraz proszę rozepnij guzik w spodniach, zsuń je lekko oraz podnieś bluzkę trochę do góry, żebym mogła zrobić ci USG. Zobaczymy jak ta twoja wątroba i żołądek – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się. Kiedy Pansy wykonała to, o co ją prosiła, kontynuowała: - Tutaj mamy jakie coś jak ultradźwięki, które pomagają nam badać i obrazować tkanki, co pozwala nam na uzyskanie przekroju badanego obiektu z niezwykłą dokładnością. Teraz przyłożę głowicę do twojego brzucha i zobaczymy co tam jest. Tutaj – wskazała palcem na monitor – mamy obraz tego, co jest jakby dotykane przez tę głowicę. Poczujesz teraz zimno, bo żel niestety nie jest zbyt ciepły – do brzucha przystawiła głowicę nasmarowaną żelem, na co Parkinson wzdrygnęła się. Hermiona obserwowała dokładnie obraz, który widziała w monitorze, co jakiś czas robiąc zdjęcia, tego co widziała. – Wątroba czysta, płuca czyste, trzustka w porządku, wyrostek w porządku, śledziona nie powiększona, żołądek bez żadnych zmian.
- To co to może być? – zapytała Pansy patrząc na monitor, choć poza czymś czarnym i szarym nic nie widziała.
- Widzisz to? – spytała Hermiona wskazując na monitorze coś palcem.
- To guz? – Pansy jeżeli to możliwe jeszcze bardziej zbladła.
- Nie Pansy, to dziecko. Jesteś w ciąży – poinformowała Hermiona i uśmiechnęła się szeroko. Kobieta leżąca na kozetce była przerażona, otwierała i zamykała usta nie wiedząc co powiedzieć.