piątek, 26 czerwca 2020

Rozdział 9 - Granger, dlaczego ty chodzisz jak Hagrid w składzie porcelany?


Witajcie!
Po tak długiej przerwie, za którą bardzo Was przepraszam. Niestety, ale zdalne nauczanie na mojej uczelni mnie dobiło... To była najgorsza sesja przez moje trzy lata studiowania. Co będzie przez dwa następne lata?
Nie wiem jak będą pojawiać się rozdziały, bo wracam do Warszawy do pracy. Postaram się je wstawiać częściej niż ostatnio.
Koniec zbędnego gadania! Zapraszam do czytania i komentowania,
Leksia



- Jak… jak to… jak to w ciąży? – wydukała Parkinson, a z jej oczu leciały łzy.
- Naprawdę mam ci tłumaczyć skąd się biorą dzieci? – zapytała Hermiona i złapała za rękę Pansy. Była Ślizgonka zdziwiła się, ale nie cofnęła ręki. Potrzebowała teraz wsparcia. – To jedenasty tydzień. Wasze dziecko ma około siedmiu centymetrów. Waży zaledwie około ośmiu gramów. Zobacz – wskazała na monitor, zabierając rękę z dłoni kobiety. – Tutaj ma rączki, tu główkę, a to są nóżki. Macha ci! – zachwycała się Hermiona obserwując dzieciątko, które rzeczywiście rączką machało. To było wzruszające. Pansy uśmiechnęła się, gdy zobaczyła ten uroczy widok. Miała dziecko. Pod jej sercem rosło teraz nowe życie. Jej dziecko i Blaise’a. Jej łzy przerażenia były teraz łzami radości, niepohamowanej radości.
Po kilku minutach Parkinson oraz Granger siedziały z powrotem w gabinecie pani ordynator. Hermiona tłumaczyła najważniejsze kwestie młodej mamie. Poleciła jej dobrego mugolskiego ginekologa, który mógłby prowadzić jej ciążę oraz czarodzieja – magomedyka, który zajmował się również ciążą u czarownic.
- Dziękuję Ci Granger, naprawdę. Za wszystko… gdyby kto inny mnie uświadomił w tym, to chyba rzuciłabym w niego Avadą. Dziękuję za wsparcie – powiedziała Pansy i ku zdziwieniu Hermiony przytuliła się do niej. Granger początkowo nie wiedziała jak ma zareagować, jednak po chwili odwzajemniła delikatnie uścisk. Po niedługiej chwili podała Parkinson kilka kartek w tym również zdjęcia z USG dzieciątka i pożegnały się.
Hermiona był podekscytowana. Lubiła dzieci! A ciąża, to przecież piękny moment w życiu kobiety, kiedy pod jej sercem rośnie malutka fasoleczka. To takie piękne. Po chwili jednak jej mina zrzedła, kiedy przypomniała sobie o Ronie…
Chcąc uciec od myśli wyszła ze swojego gabinetu i poszukała dyżurującego dzisiaj Toma. Okazało się, że miał jakiś przypadek, którym teraz się zajmował, więc swoje kroki skierowała od razu do pokoju Narcyzy. W papierach wyczytała, że przenieśli ją dziś rano do normalnej sali.
- Dzień dobry – przywitała się, kiedy zobaczyła Narcyzę, która leżała na łóżku i czytała Proroka Codziennego. – Jak się pani miewa?
- Dzień dobry Panno Granger. Czuję się dobrze, miło, że pani przyszła – powiedziała Narcyza i odłożyła gazetę na szafkę. Po chwili, kiedy Hermiona przeglądała kartę pacjentki, która wisiała na oparciu przy nogach do sali wszedł Malfoy.
- Granger mogę cię na chwilę prosić? – zapytał opierając się nonszalanco o futrynę drzwi. Przyglądał jej się chwilę jak z uwagą przeglądała kartę. Wyglądała na niezwykle skupioną.
- Oczywiście. Przepraszam – powiedziała i skinęła głową do Narcyzy. Razem z Malfoyem udała się do gabinetu. – Jeżeli chodzi o wczorajszą noc, to chciałam…
- To nieistotne – uciął i oparł się obydwiema rękoma o biurko, kiedy Hermiona usiadła na swoim fotelu. Unikała jego wzroku. – Chodzi o moją matkę. Boli ją kręgosłup, dlaczego? Miało być dobrze!
- Malfoy, to normalne. Twoja mama miała takie uszkodzenie kręgosłupa, że w zwykłym, mugolskim świecie pewnie jeździłaby na wózku do końca życia. Znam dobrą klinikę rehabilitacji czarodziejów, co prawda jest prywatna i jest dość daleko, ale z pewnością pomoże twojej mamie – powiedziała spokojnie przyglądając się swoim paznokciom. Nie chciała na niego patrzeć. Po prostu, zwyczajnie bała się, że zobaczy w nich kpinę.
- Gdzie to jest i jak mogę się tam z nią dostać? Pieniądze nie grają roli – stwierdził chłodnym głosem. Siadając na krześle naprzeciw Granger.
- W Bradfort. Dobrze by się składało, bo jeżeli zgodzicie się na to dzisiaj, to na jutro zorganizowany jest przewóz z naszego szpitala do tamtej kliniki pacjentów, bo nie mogą być teleportowani, nie w ich stanie. Twojej mamie byłoby potrzebne pewnie z tydzień rehabilitacji, tak mi się wydaje, ale o tym musieliby zdecydować na miejscu. Jedyny minus tej kliniki jest taki, że mogą w niej przebywać tylko pacjenci i personel, żadnych odwiedzin – odpowiedziała i poszukała w szafce biurka ulotki tamtego miejsca. – Tutaj masz ich ofertę, ale radziłabym raczej szybko się zdecydować, mamy tylko jedno wolne miejsce na jutro. Następny wyjazd dopiero za miesiąc, mają napięty grafik.
- Jakich danych potrzebujesz? – zapytał wkładając ulotkę w kieszeń marynarki.
- Dane spiszemy te, które były podane przy przyjęciu jej na oddział. Czyli się zgadzasz? Nie będziesz uzgadniał tego z nią? – zapytała po chwili zapisując panią Malfoy na listę kuracjuszy. Spojrzała w końcu na blondyna, który zaprzeczył ruchem głowy. Podała wszystkie potrzebne dokumenty  mężczyźnie oraz spis rzeczy, które musi mieć ze sobą jego matka. Malfoy wypełnił starannie wszystkie potrzebne dokumenty i zabrał te, które były mu potrzebne.
- Granger masz coś mojego, zapomniałaś? – spytał jej wstając z krzesła. Mieli iść do jego matki, aby poinformować ją o wyjeździe.
- Zapomniałam jej zabrać. Przyniosę ją jutro – odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Przecież doskonale wiedziała, że tutaj go spotka, mogła wciąż tę pieprzoną kurtkę i mieć to z głowy.
- Jak chcesz, to możesz ją sobie zostawić. Możesz się do niej przytulać przez sen i wyobrażać sobie, że ze mną śpisz – zakpił blondyn przepuszczając ją w drzwiach. Te słowa skierował prosto do jej ucha, przez co szatynkę dopadły dreszcze.
- Twoje niedoczekanie Malfoy – warknęła po czym szybkim krokiem weszła do sali pani Malfoy. Obydwoje poinformowali ją, że jutro wyjeżdża do kliniki rehabilitacji czarodziejów, co przyjęła z radością, wiedząc, że obydwoje chcą dla niej jak najlepiej.
Hermiona przeszła się jeszcze po reszcie sal i wypytała pacjentów o ich stan zdrowia. Z racji tego, że nie było nic niepokojącego teleportowała się do domu, ponieważ deszcz zacinał jeszcze mocniej. Była teraz w kuchni i szykowała kolację, bo dziś mieli odwiedzić ją Harry oraz Ginny. Nie miała pomysłu co zrobić do jedzenia, aby podpasować zaproszonym gościom oraz znaleźć to w lodówce. Dzisiaj był Nowy Rok, więc niestety sklepy były zamknięte, a w jej lodówce było niemal pusto. Obiecała sobie w myślach, że jutro wstanie rano i uda się na większe zakupy do supermarketu.
W jej myślach ciągle była Pansy i jej dzieciątko. Uważała, że ciąża to piękny czas, sama bardzo chciała mieć już dziecko, czuła się na to gotowa, jednak nie miała przy sobie odpowiedniego partnera, a wychowywać dziecko bez ojca nie było jej marzeniem. Od zawsze chciała mieć męża, trójkę dzieci, psa i kota, duży i przytulny dom na obrzeżach Londynu. Chciała być szczęśliwa i kochana. A była sama. Pansy początkowo wydawała się być zła, rozczarowana diagnozą, jednak później cieszyła się tak bardzo, że niemal skakała z radości. Z tego co Hermiona wiedziała, to Parkinson mieszkała z Zabinim, który pracował w Ministerstwie Magii. Byli podobno zaręczeni. Po wojnie mało o nich słyszała, ale od samej byłej Ślizgonki dowiedziała się, że pracuje w księgarni na Pokątnej. To trochę dziwne. Nie spodziewała się, że ktoś taki, czarodziej czystej krwi z dobrego domu skończy w bibliotece, a nie zajmując jakieś kierownicze stanowisko w Ministerstwie. Poza tym Parkinson w Hogwarcie nie wydawała się być jakoś nad zwyczaj oczytana. Nigdy nie widziała jej w bibliotece, nawet nie widziała jej nigdy z książką! Ale cóż, każdy szuka jakiejś pracy. Czasy szkoły odeszły dawno w zapomnienie i trzeba było wziąć się za siebie. Dorosłe życie tego właśnie wymaga. Pansy ma przed sobą najpiękniejsze miesiące życia. Będzie czuła jak jej dziecko rośnie, kopie i się zmienia. Potem na świat przyjdzie jej synek lub córeczka i będzie patrzeć jak z dnia na dzień rośnie… To piękny czas. Ciekawe jak na to zareaguje Zabini? Hermionie przypomniało się jak z Ronem rozmawiali o dziecku i wspólnie planowali jego życie. Jej dobry humor momentalnie odszedł w zapomnienie, a w oczach pojawiły się łzy. Ostatnio coraz częściej przypominał jej się dzień, kiedy postanowiła skończyć związek z osobą, którą autentycznie kochała i chciała zrobić dla niej wszystko.
- Nie myśl o tym – powiedziała do siebie i wzięła duży łyk wina. Czuła jak miłe ciepło rozchodzi się po jej ciele łagodząc ból.
Wyjęła z szafki makaron, który wrzuciła do gotującej wody. Z lodówki wyciągnęła mięso mielone, które podsmażyła na patelni, do którego wlała sos pomidorowy. Po niedługiej chwili sos był gotowy, a makaron dochodził w garnku. Hermiona poszła do salonu, gdzie przygotowała stół na gości, wyjęła potrzebne talerze, kieliszki i sztućce, i ułożyła na stole. Spojrzała na zegarek, który poinformował, że za dziesięć minut powinni być tutaj jej przyjaciele. Kiedy chciała iść do sypialni, zauważyła, że na oparciu krzesła wisi ciągle skórzana kurtka Malfoya. Wzięła ją do ręki i powąchała. Pachniała intensywnie wodą kolońską, która była jej ulubionym męskim zapachem. Zaciągnęła się kilka razy piękną wonią, po czym skarciła się w myślach. Jak mogła zachwycać się kurtką i zapachem Malfoya? TO CHORE! A przynajmniej niezdrowe. Zabrała ze sobą niepotrzebny ciuch i udała się do swojego pokoju, gdzie powiesiła ją na wieszaku, ostatni raz ją powąchała, ale tylko na sekundkę i schowała ją w szafie. Szybko przebrała się i pobiegła do drzwi, gdyż usłyszała pukanie. Po chwili Potter i panna Weasley stali już w jej kuchni. Harry otwierał butelkę z winem, a Ginny przyglądała się magnesom na lodówce, które z każdej podróży dostawała Hermiona od swojej mamy. Kiedy udało się otworzyć wino, a jedzenie znajdowało się już na talerzu, wraz z półmiskami udali się do salonu i usiedli przy stole. Każde z nich zajęło się jedzeniem i własnymi myślami.
- Jak wasz sylwester? – zapytała w końcu Hermiona, kiedy cała trójka z pełnymi brzuchami oraz kieliszkami w dłoni przesiedli się na kanapę. Muzyka w tle cicho grała rozluźniając ich.
- Było okej, chociaż w sumie średnio… - zaczęła Ginny, ale zacięła się i napiła się łyka wina.
- George nawalił się jak dziki testal, Ron przyprowadził Lavender, która chichotała tak głośno, że pani Molly poszła spać godzinę przed północą. Córka Fleur i Billa przepłakała całą noc, a pan Artur był w pracy. Słowem katastrofa – powiedział za swoją narzeczoną Harry i poprawił okrągłe okulary na nosie. Minę miał nietęgą, kiedy o tym opowiadał.
- Rozumiem, że nic nie zmieniło się odkąd mnie nie ma. George ciągle nie może sobie poradzić po śmierci Freda. Tak bardzo mi ich szkoda – wyszeptała Hermiona, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Też bardzo przeżyła śmierć rudzielca, w końcu czuła się z Weasley’ami jak z rodziną. Pamiętała dokładnie jaka atmosfera panowała w Norze po wojnie w wakacje. Nikt nie cieszył się ze zwycięstwa, wszyscy opłakiwali stratę Freda. Pani Weasley była jakby nieobecna, robiła jedzenie, ale sama nie zostawała na posiłkach, wychodziła na spacer i tam płakała. Pan Weasley pracował najwięcej jak się tylko dało, aby nie dopuszczać do siebie myśli o utracie syna. Percy nie był zainteresowany losami swojej rodziny i zaszył się gdzieś w Niemczech. Bill oraz Fleur mieszkali w Muszelce. Opiekun smoków spędził z żoną w Norze całe wakacje i starał się dać jakieś pozytywne emocje w domu, ale niestety nie było to udane. Ron i Ginny prawie wcale się nie śmieli, na ich twarzach wcale nie gościł uśmiech. A George? Bliźniak zaczął pić, jednak zaczął się spotykać z Angeliną Johnson, która była dla niego jak światełko w tunelu. Byli teraz małżeństwem i wspólnie zajmowali się Magicznymi Dowcipami Weasleyów. Angelina była w ciąży i na świat niedługo miał przyjść mały Fred. Jednak George cały czas chodził smutny, zamyślony, a o dawnych żartach nie było mowy. Hermiona i Harry starali się być wsparciem dla rodziny rudzielców, jednak sami często płakali i wspominali Freda. Z czasem wszystko wracało do normy, jednak zarówno George, Molly i Artur nie byli już tacy jak wcześniej.
- A jak twój sylwester? – zmieniła temat Ginny i otarła łzy płynące po policzkach. Sytuacja w domu była dla niej bardzo bolesna, tym bardziej dlatego, że nie wiedziała jak ma pomóc.
- Natalie moja sąsiadka wyciągnęła mnie do mugolskiego klubu. Bawiłyśmy się dobrze, jednak pojawił się jakiś typ, który… który chciał mnie zgwałcić – powiedziała ciszej i patrzyła w czerwony płyn w kieliszku. Ciągle trudno jej było myśleć, że ktoś mógłby ją wykorzystać wbrew jej woli.
- CO?! – krzyknęli jednocześnie Harry i Ginny. Rudowłosa zasłoniła dłonią buzię, a brunet patrzył na nią z niedowierzaniem. – Jak to się stało? – zapytało Złote Dziecko łapiąc za rękę przyjaciółkę, aby dodać jej otuchy.
- Byłam na parkiecie i tańczyłam. Podszedł do mnie taki brunet, który przedstawił się jako Jack i zaproponował mi wyjście przed lokal i napicie się soku, bo tutaj jest za gorąco. Wzięłam ten sok i w sumie chciałam wychodzić, tak wiem, głupia ja, ale pojawił się Malfoy, który zakazał mi pić tego i kazał mi powąchać. Trochę znam się na takich rzeczach i wcale nie pachniało to jak sok. Wtedy powiedział, że gość dorzucił mi pigułkę gwałtu. Wyprowadził go z klubu, zaprowadził Jack’a do pustej uliczki i tam go pobił, bardzo dotkliwie – opowiedziała Hermiona. Nie chciała mówić o tym jak składali sobie życzenia i jak dała mu buziaka w policzek. To było głupie i nie chciała się tym z nikim dzielić.
- Na Merlina! To brzmi jak jakiś horror. A co tam robił Malfoy? – zapytała Ginny. Była bardzo przejęta tym, co stało się stało jej przyjaciółce.
- Imprezował razem z Zabinim i Parkinson, na moje szczęście. Nie wierzę, że to mówię, ale gdyby nie Malfoy nie wiadomo co ze mną by było. Mogłabym leżeć teraz gdzieś i cierpieć z bólu – podsumowała Hermiona i wzięła łyk alkoholu. – A jak przygotowania do ślubu? – zmieniła temat, bo nie chciała dłużej tego drążyć. To nie była nad wyraz miła rozmowa.
- Ja mam już suknię, a Harry garnitur. Przepraszam, że nie poprosiłam cię o pomoc, ale Fleur uparła się, żeby załatwić to w sylwestra rano, kiedy ty byłaś w szpitalu. Fleur obiecała, że trochę mi ją przeszyje, żeby była dobra. Nie chciałam kupować na raz jakiejś strasznie drogiej sukni, więc kupiłam używaną do przeróbki. Mama ustala menu ze skrzatami, tak wiem, że tak nie powinno być – powiedziała widząc karcący wzrok Hermiony – ale mama nie da rady wszystkiego sama zrobić. Namiot jest, dekoracje jakieś są, sama nie wiem. No gości wszystkich zaprosiliśmy i Harry załatwił zespół, który będzie grał na uroczystości – wymieniała Ginny popijając wino. Była podekscytowana, że już za miesiąc będzie żoną Harry’ego. To był mężczyzna jej życia i dziękowała Merlinowi, że są razem.
- To dużo zrobiłyście z Fleur i z panią Molly – mruknęła Hermiona udając uśmiech. Było jej przykro, że nie uczestniczyła w przygotowaniach do ślubu swoich przyjaciół. Czuła się źle, bo nie potrafiła zadowolić swoich przyjaciół, którzy chcieliby, żeby miała więcej czasu dla nich. – A co z panieńskim?
- Nie ma takiej opcji. Wracam z Harrym do Nory dopiero trzynastego wieczorem, nie możemy zostawić dzieciaków w szkole bez dyrektora na nad wyraz długo. Trudno, przeżyję bez – stwierdziła rudowłosa i wzruszyła ramionami. I tak nie podobał jej się ten cały pomysł z tym panieńskim. To jakieś durne mugolskie zwyczaje. Kto ma do tego głowę przed ślubem?
- Niestety Hermiono, ale naprawdę nie możemy wcześniej się pojawić – powiedział spokojnie Harry. Widział, że jego przyjaciółka bardzo posmutniała po słowach jego narzeczonej. Ginny była trochę przewrażliwiona na punkcie ślubu i nie lubiła rozmów o tym dniu. Chciała mieć go jak najszybciej z głowy.
- Rozumiem – odpowiedziała sucho i wypiła resztę z kieliszka.
Przyszli państwo Potter nie siedzieli długo, gdyż jutro rano mieli pociąg do Hogwartu. Pożegnali się i poszli. Teraz mieli spotkać się dopiero na ślubie Harry’ego i Ginny, który miał być już za miesiąc.
Hermionie było przykro, cholernie przykro, że Ginny ją odsunęła od przygotowań. Przecież są najlepszymi przyjaciółkami. Przecież była u niej w poniedziałek i wydawała się być zupełnie inna. Dzisiaj była niezwykle oschła i ponura, jakby wcale nie chciała tu być. Odpowiadała zdawkowo, więcej milczała i wpatrywała się w telewizor. Może Lavender nastawiła ją przeciw niej? To byłoby w jej stylu. Dzieliły ze sobą dormitorium, ale jakoś nad wyraz za sobą nie przepadały.
Kobieta posprzątała i pozmywała wszystkie naczynia. Postanowiła, że weźmie szybki prysznic i pójdzie spać, żeby w końcu się wyspać. Wczorajszą noc spędziła w klubie, a dzisiaj nie mogła jakoś spać. Jak postanowiła tak zrobiła i po niedługiej chwili leżała w swoim łóżku i rozmyślała. Krzywołap leżał koło jej głowy i przyjemnie mruczał.
Wesele coraz bliżej, a ona nie ma ani sukienki ani partnera. Najwyższa pora się zabrać za poszukiwania i jednego, i drugiego. I z taką myślą usnęła.
~*~
- Matko spokojnie. Za tydzień będziesz z powrotem – powiedział najłagodniej jak tylko potrafił.
Narcyza Malfoy była pewna obaw z powodu swojego wyjazdu na rehabilitację. Nie lubiła przebywać nigdzie sama, bo miała poczucie, że zaraz coś złego się wydarzy. A teraz? Teraz miała opuścić swojego syna i gdzieś sobie pojechać. Nie do końca rozumiała, że to dla jej dobra. Teraz leżała na łóżku w sali, a Draco mówił jej co spakował w torbę. Obok łóżka siedziała Pansy i Blaise, którzy jak co dzień odwiedzali ją w szpitalu.
- … Szczoteczka do zębów, pasta i piżama – skończył wymieniać i pokazywać jej rzeczy. Narcyza kiwnęła tylko głową i uczesała włosy. Czuła się dziś gorzej niż wczoraj, plecy dokuczały jej całą noc. Może rzeczywiście ten wyjazd jakoś jej pomoże.
Z ciszy, która zagościła teraz w sali 13 wybudziło ich pukanie do drzwi.
- Dzień dobry – przywitała się Granger jak zwykle w swoim śnieżnobiałym kitlu.
- Dzień dobry – odpowiedziała Narcyza i próbowała się podnieść do pozycji siedzącej, jednak za bardzo ją to bolało.
- Pani Malfoy proszę się nie podnosić, jeżeli nie jest to konieczne – powiedziała Hermiona podchodząc szybkim krokiem do pacjentki. Nie zwracała uwagi na pozostałą trójkę będącą w sali. – Jak się pani dziś czuje?
- Słabo. Całą noc bolały mnie plecy, nie mogłam spać – poinformowała Narcyza i poprawiła grzywkę. Była wdzięczna medyczce za to, że tak się nią zajmowała.
- Dlaczego nie poprosiła pani kogoś o eliksir? Z pewnością ból by ustąpił i mogłaby pani spać. Muszę panią zbadać przed wyjazdem – poinformowała Hermiona i zdjęła z szyi stetoskop. – Musicie wyjść – powiedziała stanowczo do pozostałej trójki nie zaszczycając ich swoim wzrokiem.
Ku jej zdziwieniu cała trójka wyszła bez zbędnego gadania i kłócenia się. Prosiła pacjentkę o podwinięcie koszulki i zbadała ją dokładnie. Musiała mieć pewność, że pani Narcyza jest zdrowa i może opuścić szpital. Na szczęście wszystko było w porządku i nie było żadnych przeciwstawiań, aby mogła jechać.
Po około godzinie Hermiona, Malfoy, Zabini i Parkinson odprowadzili Narcyzę, która była wciąż na łóżku do windy i zjechali na dół. Jak zawsze w takich przypadkach na pacjentkę rzucone było zaklęcie kameleona, aby żaden mugol jej nie zauważył. Kiedy byli na dole podjechała magiczna karetka, która miała zawieść ją do Bradfort. Draco pożegnał się z matką i życzył jej udanego wyjazdu i oczywiście pocałował ją w rękę, co rozczuliło Hermionę, która stała gdzieś z tyłu i przyglądała się tej sytuacji. Narcyza pocałowała syna i pojechała.
- Draco ja i Pansy idziemy do nas. Mamy dzisiaj kolację z rodzicami Pans – poinformował Zabini i zbił piątkę z przyjacielem, a kobieta pocałowała go w policzek na pożegnanie.
Hermiona wjechała z powrotem na górę i udała się do swojego gabinetu. Była zadowolona, że jej pacjentka jedzie na rehabilitację i tam zdecydowanie jej się polepszy. Była tego w stu procentach pewna. Usiadła na swoim fotelu i wypełniła papiery związane z wyjazdem pani Malfoy. Było tego całkiem sporo, jednak chciała mieć to z głowy. Jednak od pracy wyrwało ją pukanie do drzwi.
- Proszę! – krzyknęła i odłożyła pióro do kałamarza. Do jej gabinetu wszedł Malfoy i usiadł naprzeciw niej. Nie zwracała na niego uwagi, przez co nie zauważyła, że blondyn ma coś ze sobą.
- Granger co robisz? – zapytał i zabrał jej papiery spod ręki. Hermiona obrzuciła go wrogim spojrzeniem i głośno prychnęła.
- Malfoy to nie jest jakaś ulotka, którą można wyrywać z ręki. To są ważne dokumenty i przede wszystkim poufne – warknęła szatynka i zabrała swoje rzeczy z rąk blondyna, który był niepocieszony, że nie pozwoliła się mu zapoznać z papierami. To całkiem ciekawe.
- Dotyczyły mojej matki, więc są dla mnie jak najbardziej do przeczytania. Muszę zobaczyć, czy czegoś nie dopisałaś po złośliwości – powiedział kpiąco i oparł się wygodnie na krześle. Lubił ją denerwować, bo wtedy śmiesznie mrużyła oczy. A kiedy się denerwowała to przygryzała wargę. Trochę z nią przebywał teraz i wiedział jakiej reakcji może się spodziewać.
- Czego chcesz? Jestem zajęta – mruknęła, a na znak prawdziwości tych słów wróciła do studiowania papierów. Malfoy nic nie odpowiedział tylko przyglądał się jej, co bardzo denerwowało szatynkę. – Nie gap się tak na mnie Malfoy. Jak chcesz mnie podziwiać, to mogę dać ci moje zdjęcie – wykorzystała jego argument, który często wykorzystywał, aby z niej zakpić. Na usta blondyna na sekundę wkradł się uśmiech, który potem zniknął. Jego twarz znowu miała na sobie maskę obojętności.
- A poproszę – powiedział, przez co kobieta w końcu na niego spojrzała. Czy ona się przesłyszała czy co? Hermiona patrzyła na niego z otwartą buzią i nie wiedziała co odpowiedzieć. – Żartowałem Granger. Zamknij buzię, bo ci mucha wleci.
Hermiona prychnęła głośno i włożyła papiery do teczki, którą podpisała i wysłała zaklęciem do pokoju, w którym przechowywali dokumenty pacjentów. Zrobiła porządek na biurku i wstała. Nie miała ochoty się z nim przekomarzać. Chciała wrócić do domu i iść na zakupy, bo rano nie zdążyła. W brzuchu jej burczało i marzyła o kawie. Niby tyle spała, ale i tak była jakaś zmęczona.
- Granger stój – warknął Malfoy, kiedy się podniosła. Nie zwracała na niego uwagi i to go irytowało. Wstał z krzesła i poprawił marynarkę. – Chciałem ci jeszcze raz podziękować w imieniu matki no i w swoim. Nie jestem najlepszy w podziękowaniach, ale pani w kwiaciarni powiedziała, że to będzie lepsze od słów – powiedział, schylił się i z podłogi podniósł ogromny bukiet czerwonych róż. Było ich chyba z pięćdziesiąt. To najpiękniejszy bukiet jaki widziała w życiu.
- Nie mogę tego przyjąć, to jest jak jakaś łapówka – zaprotestowała, ale wciąż patrzyła na Malfoya, który stał niebezpiecznie blisko niej, a w ręku trzymał kwiaty. Czerwień idealnie kontrastowała z jego czarnym garniturem i bladą karnacją. Wyglądał jak jakiś aktor w maksymalnie romantycznym mugolskim filmie.
- Rozmawiałem z moim prawnikiem, który powiedział, że nie mogę ci dać pieniędzy, ale kwiaty jak najbardziej tak – podsumował blondyn i wolną rękę schował do kieszeni spodni. Hermiona ledwie powstrzymała westchnięcie z zachwytu, które chciała wydać z siebie. Wszystko przemyślał. – Weź to i tyle – dodał i podał jej kwiaty, które położyła na stole. – Pamiętaj, że mam u ciebie dług wdzięczności
- W żadnym wypadku, wyrównało się wczoraj w nocy, kiedy uratowałeś mnie przez tym chorym typem – odpowiedziała i poprawiła niesforny kosmyk, który wypadł jej z kitki.
- Wolałbym, żeby to tak nie działało. Lepiej jak ja ci oddam przysługę, a ty mi – stwierdził i odsunął się od niej, aby wziąć swój płaszcz z oparcia krzesła. Założył go na siebie i zapiął.
Hermiona podeszła do szafy i wyciągnęła z niej swoją kurtkę, owinęła się szczelnie szalikiem. Na ramię zawiesiła torebkę, a w rękę wzięła kwiaty, które pachniały obłędnie. Malfoy przepuścił ją w drzwiach i bez słowa skierowali się ku windzie. Na drzwiach podnośnika wisiała kartka : AWARIA. PROSIMY UŻYWAĆ SCHODÓW. Hermiona przeklęła cicho pod nosem, a blondyn tylko wzruszył ramionami i udał się w stronę klatki schodowej. Ominął sprzątaczkę, która właśnie z latającym wiadrem z wodą kończyła wchodzenie po schodach. Szatynka na ślepo szła widząc tylko co jakiś czas blond czuprynę mężczyzny. Kwiaty zasłaniały jej niemal cały widok, do tego stopnia, że nie zauważyła wiadra, które lewitowało nad stopniami. Potknęła się o nie i wpadła na Malfoya, który wywrócił się i zleciał kilkanaście schodów w dól.
- Na brodę Merlina! Malfoy! – krzyknęła przerażona i rzuciła na podłogę kwiaty. Od razu podbiegła do blondyna, który leżał na dole schodów na półpiętrze. – Malfoy! Powiedz coś! Malfoy błagam! – krzyczała szturchając go. Sprawdziła jego puls- żył. Po krótkiej chwili otworzył oczy i zamrugał kilka razy.
- Granger, dlaczego ty chodzisz jak Hagrid w składzie porcelany? – zapytał, a Hermiona zaśmiała się.
- Czy coś cię boli? – spytała i sprawdziła, czy z jego głową jest wszystko w porządku.
- Boli mnie cholernie ręka, chyba jest złamana – stwierdził sucho i spróbował się podnieść. Szatynka podotykała jego rękę i przyznała mu rację. Miał złamaną prawą rękę.
Poszli z powrotem na oddział, gdzie Hermiona podała mu odpowiednie eliksiry przepraszając go co chwilę, co dla Malfoya było już męczące.
- Do końca tygodnia nie powinieneś używać ręki. W te cztery dni wszystko się zrośnie. Masz tutaj eliksiry, musisz pić je trzy razy dziennie. Przepraszam Cię bardzo – powiedziała podając mu flakoniki.
- Granger mojej matki nie ma, nie ma kto się mną zająć. Musisz jechać ze mną do mnie do domu, żebym mógł nie korzystać z ręki – stwierdził śmiertelnie poważnie blondyn obserwując jak odkłada na półki eliksiry, których używała. Jeden przez jego słowa upadł na ziemię i rozbił się. Hermiona zaklęciem posprzątała płyn i szkło z podłogi i dopiero wtedy odwróciła się do niego.
- Masz skrzaty domowe, masz przyjaciół, którzy mogą się tobą zająć – powiedziała spanikowana patrząc prosto w jego oczy, szukając w nich kpiny, żartu czegokolwiek.
- Mój skrzat domowy jest przez tydzień w Hogwarcie, aby pomóc tamtejszym skrzatom. Blaise i Pansy są pochłonięci sobą, nie będę ich prosił. To przez ciebie mam złamaną rękę, więc powinnaś czuć się zobowiązana, żeby mi pomóc – mruknął trzymając się za bolącą rękę.
Hermiona biła się z myślami. Z jednej strony bała się, że to jakiś podstęp, że Malfoy zrobi coś głupiego z nią. Z drugiej jednak strony przecież jej duma nie pozwoliłaby na to, żeby się wycofać teraz. Rzeczywiście to przez jej nieudolność ta fretka miała teraz złamaną rękę, ale to nie jest jakaś czysta gra.
- Dobrze, zatem jedziemy do twojego domu – powiedziała z założonymi na piersi rękoma i wysoko uniesioną głową.