piątek, 22 maja 2020

Rozdział 8 - To dobry moment, żeby zakopać topór wojenny


Blondyn momentalnie przestał i spojrzał na nią. Jej makijaż był rozmazany, oczy były pełne lęku. Splunął na bruneta i odsunął się od niego. Hermiona podeszła do mężczyzny, który chciał jej podać pigułkę gwałtu i zbadała jego puls oraz czy oddycha. Na szczęście żył, choć był nieprzytomny.
Malfoy stał przez chwilę obok chcąc się uspokoić i obserwował szatynkę, które kucała przy tym dupku. Mimo tego, co tamten chciał jej zrobić, ona chciała mu pomóc. Niedowierzał w to.
- Malfoy rozejrzyj się, czy nikogo nie ma – powiedziała szeptem, lecz ją usłyszał. Kobieta grzebała w swojej torebce, która była niezwykle mała, a jednak włożyła tam rękę aż do łokcia. Blondyn posłusznie rozejrzał się naokoło.
- Nikogo nie ma – stwierdził. Włożył ręce do kieszeni spodni obserwując kobietę, która wyciągnęła różdżkę i zaczęła wymawiać jakieś zaklęcia, aby poważniejsze rany mężczyzny się zagoiły. Patrzył na nią i widział jak trzęsie się z zimna. Niewiele myśląc ściągnął z siebie skórzaną kurtkę i założył jej na ramiona. Szatynka podniosła głowę i uśmiechnęła się nieco w geście podziękowania. Kiedy brunet się obudził, Hermiona wypowiedziała zaklęcie: - Obliviate – aby brunet zapomniał o tym, że widział różdżkę oraz magię. Na koniec pomogła mu się podnieść, lecz kiedy odchodziła strzeliła mu jeszcze z liścia w twarz, za to, co chciał jej zrobić.
Odeszła bez słowa, w torbie szukała chusteczek, aby usunąć rozmazane ślady po makijażu. Słyszała, że Malfoy idzie za nią. Kiedy wyszli na ulicę niedaleko klubu kobieta przystanęła i odwróciła się do niego. Draco prawie na nią wpadł, kiedy stanęła nagle. Patrzyli sobie głęboko w oczy.
- Dziękuję Ci Malfoy – powiedziała Hermiona szczerze. Jej oczy ciągle były wystraszone.
- Granger nie zrobiłem tego dla ciebie, nie schlebiaj sobie. Zachowałem się tak jak powinienem – odpowiedział spokojnie wciąż na nią patrząc. Ma ładne oczy.
- Wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem – powiedziała to niemal szeptem. Jej oczy wypełniły łzy.
Ich głębokie spojrzenia przerwały głośne fajerwerki i wesołe okrzyki dochodzące z każdej strony. Spojrzeli na niebo, które rozjaśniło się kolorowymi wystrzałami. Było pięknie.
- Wszystkiego co najlepsze w nowym roku Granger – życzył odwracając się do niej. Ręce trzymał w kieszeni spodni i uśmiechał się. Tak Draco Malfoy właśnie uśmiechnął się do niej szczerze! Nieprawdopodobne.
- Wszystkiego co najlepsze, Malfoy – powiedziała i pozwoliła sobie złożyć na jego policzku krótki pocałunek, choć sama nie wiedziała czemu. Od razu po tym odwróciła się i poszła z powrotem do klubu. A Draco stał w miejscu jak słup soli. Po chwili swoją dłonią dotknął miejsca, gdzie Granger go pocałowała i jakby ją wygładził. Był w szoku, w ciężkim szoku.
Stał i obserwował jak szatynka znika za podwójnymi, szklanymi drzwiami z szyldem klubu Tabasco. Zachował się tak jak powinien każdy mężczyzna. Nie chodziło tu w żadnym wypadku o Granger. To normalne, bo przecież żadna kobieta nie zasługiwała na gwałt. Gdyby nie było tam Granger, to chyba rzeczywiście by go zabił. Nie szanował idiotów, którzy nie potrafią zbajerować dziewczyny i wysługują się tabletkami, aby je „zaliczyć”. Draco nie miał tego problemu, miał pewien dar, że kobiety same do niego lgnęły jak muchy do lepu. Wiedział jak podejść dziewczynę, żeby oddała mu się w 100%, a to przecież nie był gwałt, tylko świadome podejście do sprawy. To zupełnie inny czyn. A z resztą…  Brunet dostał za swoje. Nie przerwałby gdyby nie głos Granger, błaganie i ten głośny szloch. Była przerażona, a on przez to się uspokoił. Coś w nim nie chciało, żeby szatynka płakała i się bała. Dlatego przerwał. Potem patrzył jak uzdrawia faceta, który chciał ją zgwałcić. Ona była ponad ten czyn, którego chciał dokonać. Kiedy stan mężczyzny znacznie się poprawił, uderzyła go w policzek, na co Draco chciał wybuchnąć śmiechem. A jednak! Dostał za swoje też od niej. Potem mu podziękowała, to było miłe, choć wcale nie musiała tego robić. I musiał przyznać, że północ, przywitanie Nowego Roku było inne niż do tej pory. Nigdy nie spodziewał się, że pierwszą osobą, którą zobaczy w nowym roku to będzie Granger, że to jej pierwszej złoży życzenia. No i ten buziak w policzek, do tej pory czuł jakby miejsce, gdzie złożyła usta wypalało jego skórę. To było niespodziewane. Sam nie wiedział co o tym myśleć.
Z rozmyślań wyrwało go zimno, które poczuł. Stał w samej koszulce, bo kurtkę oddał Granger. Przeczesał palcami włosy i udał się do klubu. Musiał znaleźć przyjaciół i Granger, która chodziła w jego kurtce.
Hermiona weszła do lokalu i rozejrzała się po parkiecie. Szukała Natalie, żeby jej powiedzieć, że chce wracać do domu. Miała dość wrażeń na dziś. Choć z drugiej strony coś podpowiadało jej, żeby zostać i bawić się dobrze, porzucając wspomnienia z przed chwili. Gdyby nie Malfoy zapewne mężczyzna przedstawiający się jako Jack wykorzystałby ją gdzieś w toalecie albo w jakiejś ciemnej uliczce. Była naprawdę wdzięczna, że blondyn zareagował i ją wybawił. Równie dobrze mógłby odpuścić i olać sprawę albo obserwować jak brunet dobrze się bawi. Pokręciła głową, aby wyrzucić z niej takie głupie myślenie. Najważniejsze było to, że do tego nie doszło, bądź co bądź dzięki Malfoyowi. Nie wiedziała co nią kierowało, kiedy dała mu buziaka, ale to zrobiła, choć już po chwili tego żałowała, dlatego też szybko uciekła. Jak zwykły tchórz…
Zobaczyła Natalie siedzącą przy barze, więc od razu skierowała tam kroki. Blondynka flirtowała z barmanem uśmiechając się do niego zalotnie.
- Natalie…- zaczęła Hermiona kładąc jej rękę na ramieniu. Kobieta odwróciła się, wstała i przytuliła sąsiadkę.
- Boże! Herm ja widziałam tę akcje! Ten facet naprawdę chciał się zgwałcić?! Całe szczęście, że był ten blondyn, to chyba jakiś ochroniarz, nie? Miał nosa skubany! Tak wybiegłaś za nimi, jak ten bodyguart go wyprowadził! Obił mu mordę? Należało się sukinsynowi! – paplała Natalie gestykulując przy tym rękoma. Widać, że bardzo się przejęła.
- Ta, wyczułam tam coś. Bardzo możliwe, że to była tabletka. Ten ochroniarz to mój kolega ze szkoły, nie spodziewałam się go tutaj. Wyprowadził go i go pobił, był zły, ale na szczęście nic poważnego się mu nie stało. Chyba chciałabym już wrócić do domu, za dużo wrażeń jak dla mnie – powiedziała Hermiona łapiąc się skroń, która nagle zaczęła ją boleć.
- No coś Ty! Tym bardziej musisz zostać. Nie powinnaś wracać sama do domu, to trochę niebezpieczne. Napij się drinka, potańcz i wyleci ci z głowy ta niemiła sytuacja – stwierdziła blondynka i podała jej drinka, którego przygotował dla niej barman. – Słuchaj, ten barman to super facet! Chyba się zakochałam! Matt kończy pracę za godzinę i jadę do niego. Odwieziemy Cię. On jest cudowny – powiedziała do ucha szatynki niezwykle podekscytowana.
Hermiona zastanawiała się co ma zrobić. Z jednej strony wolała być już w domu, ale z drugiej chciała zostać. Rzadko kiedy wychodziła z domu. Może powinna rzeczywiście przestać myśleć i po prostu bawić się dobrze?
- Dobra, zostaję – powiedziała do Natalie, a ta wręcz podskoczyła z radości. Kobiety usiadły przy barze i wypiły spore łyki swoich drinków.
Kobiety poszły na chwilę na parkiet, jednak były maksymalnie ostrożne. Piły tylko świeże drinki zrobione przez Matta, który rzeczywiście okazał się być super facetem! Nie wychodziły z obcymi i raczej z nimi nie tańczyły. Bawiły się we dwie i tak byłoby im dobrze i ostrożnie. Kiedy kroki skierowały do baru, aby napić się kolejnego drinka, Hermiona powiedziała, że musi iść do toalety. Natalie chciała iść z nią, ale szatynka stwierdziła, że w tym miejscu nikt jej nie zaatakuje.
Przeszła przez parkiet i doszła do długiej kolejki do WC. Jak widać nie tylko ona musiała iść teraz za potrzebą. Zdziwiła się, kiedy usłyszała za sobą znajome głosy.
- Blaise poczekasz na mnie w loży? Tylko skoczę siku i przypudrować nosek – to była Parkinson. A więc Malfoy był razem z nimi. – OOOO Granger!
- Cześć Parkinson – powiedziała Hermiona odwracając się w jej kierunku. Była Ślizgonka wyglądała zjawiskowo!
- Widziałam tę akcję na parkiecie. Nic ci się nie stało? – zapytała Parkinson, co bardzo zdziwiło Hermione. Czyżby była taka pijana, że nie wie co mówi?
- Nie, na szczęście nie. Malfoy pojawił się w porę – odpowiedziała i przeszła krok do przodu, bo kolejka się skróciła nieco.
- Tak. Mówił nam, że go pobił. To straszne. Nie wiem jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. To bardzo uwłaczające kobiecie… przykro mi. Na szczęście Draco zareagował. Ciekawe skąd wiedział co ten typ knuje. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w nowym roku Granger! – powiedziała i uśmiechnęła się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. O CO JEJ CHODZI?????
- Parkinson, o co Ci chodzi? W co ty pogrywasz? Gdzieś jest jakaś ukryta kamera? – zadała pytania i rozejrzała się naokoło, czy rzeczywiście nie stoją gdzieś Zabini i Malfoy. Parkinson była nieprawdopodobnie miła, co nie było do niej podobne.
- W nic nie pogrywam. Słuchaj… ocaliłaś życie ciotki Cyzi, nie zapomnimy ci tego nigdy, ani ja, ani Blaise ani Malfoyowie. To dobry moment, żeby zakopać topór wojenny – stwierdziła i na potwierdzenie tych słów podała jej rękę. Hermiona długo wahała się czy odwzajemnić gest, jednak uznała, że słowa Parkinson są szczere i oddała uścisk dłoni. – Słuchaj Granger mam sprawę.
- Wiedziałam, że Ślizgoni nie robią nic bezinteresownie – warknęła Hermiona nie wierząc w swoją głupotę. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że Ślizgoni to przebrzydłe gnidy, które nigdy się nie zmieniają.
- Nie, posłuchaj to inna sprawa. Potrzebuję dość pilnej konsultacji medycznej. Tylko o to mi chodzi. Pomogłaś Cyzi, więc mi też na pewno pomożesz. Proszę cię… potrzebuję kogoś dobrego i dyskretnego. Draco ci zaufał, więc ja też mogę. Czy mogłabym jutro przyjść do ciebie? Wiem, że masz wolne, ale to naprawdę pilne – powiedziała cicho lekko się przy tym rumieniąc. Hermiona zgodziła się, bo czuła, że ta sprawa jest dość poważna, skoro prosi o pomoc właśnie nią.

~*~

Draco siedział na skórzanej kanapie popijając whisky z grubej szklanki. Muzyka dudniła mu w uszach i mógł przysiąc, że była jeszcze głośniejsza niż przed wyjściem z klubu.
Denerwowało go to już. Skronie powoli zaczęły pulsować sprawiając mu ból, więc odstawił szklankę na stolik i delikatnie masował bolące miejsce. Czekali tylko na Pansy, aby stąd iść. Cała trójka miała już dosyć tego miejsca, które zdecydowanie straciło w ich oczach. Tabasco wydawało się być porządnym lokalem, była selekcja, nie wpuszczali byle kogo, a tu jednak… No cóż, to przecież tylko jakiś mugolski klub w Londynie. W ciągu tygodnia otwiera się co najmniej kilka nowych, więc nie będzie problemu w znalezieniu nowego. Blondyn rozejrzał się po parkiecie oraz po barze i doszedł do wniosku, że nie tylko oni mają takie odczucia co do klubu. Przed tą całą akcją był tłum ludzi, a teraz? Na parkiecie było może z 60 osób, przy barze może dziesięć. Przed północą ciężko było się przebić na parkiet.
Kiedy pojawiła się Pansy cała trójka zebrała się do wyjścia. Nie mieli ochoty siedzieć tutaj ani minuty dłużej. Przeszli przez parkiet i wyszli przed budynek. Musieli znaleźć jakąś ciemną uliczkę, aby teleportować się do kawalerki Blaise’a i Pansy, gdzie mieli dalej świętować Nowy Rok. Idąc usłyszeli znajomy śmiech i rozejrzeli się w poszukiwaniu osoby, do której należał. Hermiona Granger wsiadała właśnie do samochodu, a jakiś mężczyzna otwierał jej drzwi. Draco poznał go od razu, to barman klubu – Matt – odjeżdżał właśnie z parkingu. Czyżby Granger była na tyle zdesperowana, że szuka miłości u barmana z jakiegoś pospolitego klubu? A co mnie to obchodzi – skarcił się w myślach blondyn i udał się za przyjaciółmi w uliczkę, skąd magicznie przenieśli się do mieszkania narzeczonych.

Draco obudził się z wielkim bólem głowy. Może w klubie nie pił za dużo, ale u Pansy i Blaise’a poszedł w tango. Nawet nie pamiętał jak dostał się do swojego domu. Ostatnie co pamiętał, to kłótnia z Pansy o to, że według niej za dużo wypił. Denerwowało go, kiedy ktoś rządził się jego życiem, rozkazywał mu lub upominał. Miał tego wystarczająco dużo w młodości. Teraz nie pozwalał nikomu, aby mu nakazywał. W pracy był sam sobie szefem i miał pod sobą ludzi. Zdanie Ministra Magii raczej go nie obchodziło, bo to on znał się za swoim fachu i to mu wystarczyło. Matka wiedziała, że jej syn nienawidzi rozkazywania, więc w razie czego proponowała tylko inne rozwiązanie, ale nigdy nie powiedziała masz, musisz, zrób. Bardzo w niej to cenił. A Pans? Mimo tego, że doskonale wiedziała, że tak do niego po prostu nie można, to i tak zrobiła. Dlatego też Draco wypił jeszcze więcej i odcięło mu film. Musiał przyznać w duchu, że Pansy miała troszeczkę, ciupkę, minimalnie racji, kiedy powiedziała mu, że ma skończyć pić. Może, gdyby powiedziała to inaczej, to dzisiaj nie przeżywałby takich katuszy?
- Timek! – zawołał trzymając się za bolące skronie. Od tych myśli głowa rozbolała go jeszcze bardziej. Czuł jakby za chwilę miała pęknąć.
- Panicz wzywał – pisnął skrzat domowy, który pojawił się niemal od razu. Ukłonił się nisko i poprawił swoje ubranie. Jego oczy patrzyły na Dracona ze współczuciem, co utwierdziło tylko blondyna, że wygląda tak jak się czuje – fatalnie.
- Błagam przynieś mi eliksir na kaca – prosił odchylając głowę do tyłu i zaciskając mocno powieki. Ból z każdą sekundą zwiększał się. Usłyszał najpierw jedno pstryknięcie, a po kilku sekundach drugie. Odwrócił się do okna i otworzył oczy. Timek stał z małą fiolką eliksiru na kaca oraz szklanką wody z cytryną. Blondyn od razu wziął do ręki buteleczkę, otworzył ją i wypił jednym łykiem. Ból momentalnie ustąpił, a w jego przełyku zrobiło się przyjemnie ciepło. Wypił też drugą szklankę z napojem, a skrzat zniknął.
Draco wstał z łóżka i odsunął zasłony. Pogoda za oknem była obrzydliwa. Po śniegu nie było nawet śladu, zamiast białych płatków z nieba leciał deszcz. Na drodze od bramy do garażu było błoto i ogromne kałuże. Nic nie zachęcało, aby opuścić ciepłe łóżko, ale musiał udać się do mamy do szpitala. Spojrzał z tęsknotą na łoże i udał się do łazienki, gdzie zrobił całą poranną toaletę, potem ubrał się, zjadł śniadanie i teleportował się do św. Munga.
Nie obdarzając nikogo spojrzeniem udał się do windy i wjechał na szóste piętro. Zmierzwił swoje włosy i kiedy usłyszał kobiecy głos, który poinformował go, że jest już na odpowiednim piętrze wyszedł, gdy tylko otworzyły się drzwi i udał się do sali, gdzie leżała jego matka. A przynajmniej leżała do tej pory. Łóżko na którym była jeszcze wczoraj, było dokładnie zaścielone. Podszedł do szafki obok łóżka i otworzył ją. W środku nie było ani jednej rzeczy należącej do jego matki. Zaczął panikować, choć jego twarz nie wyrażała nic. Wyszedł na korytarz gdzie złapał za łokieć i odwrócił jakiegoś magomedyka, który przed chwilą minął salę, gdzie znajdował się Draco. Siwiejący mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem i wyciągnął z kitla różdżkę, którą wycelował w blondyna.
- Gdzie moja matka? – zapytał chłodnym tonem. W swojej głowie obwiniał się, że go nie było, że poszedł na tę chorą imprezę, zamiast siedzieć przy niej. Przecież nie mógł jej stracić, była jedyną osobą, którą kochał, którą miał.
- Dzień dobry. Pańska matka jest w sali 13. Przenieśliśmy ją z sali po zabiegowej do normalnej sali dziś rano. Minęły dwa dni od obudzenia, więc procedury nam na to pozwalały – poinformował magomedyk uprzednio chowając różdżkę.
- Dlaczego nikt mnie nie poinformował o tym? Myślałem, że moja matka… - zaczął i poprawił włosy. Naprawdę obawiał się, że umarła, ale przecież nie mogła.
- Właśnie pana poinformowałem. A teraz przepraszam, ale pacjenci wzywają – powiedział uzdrowiciel i skinął głową, po czym szybkim krokiem udał się w kierunku sali operacyjnej. Draco zdjął z siebie płaszcz i odwiesił go na wieszak, który znajdował się po środku korytarza. Sala, w której teraz leżała Narcyza znajdowała się dwie sale od gabinetu Granger.
Jego myśli na chwilę skierowały się w stronę ordynator oddziału. Wczoraj pomógł jej, tak jak każdej kobiecie. Ale musiał przyznać, że wyglądała zjawiskowo. Nie wyobrażał sobie, że pod tym białym fartuchem, w którym ostatnio ją widywał, może się kryć takie ciało. Tańczyła tak zmysłowo, że budziła w nim takie emocje, których nie umiał nazwać. Pożądanie? Być może. Olewała każdego faceta, który chciał z nią tańczyć. Wydawało się, że myśli, iż na parkiecie jest sama, poruszała się w rytm tego, co czuła. Uspokój się, to tylko Granger – upomniał się w myślach i wszedł do sali 13.
Narcyza była sama w pokoju, pomimo tego, że były w sali były jeszcze trzy łóżka. Blondynka leżała najbliżej okna i wpatrywała się w sufit. Nawet nie usłyszała jak wszedł jej syn. Draco podszedł do łóżka i chrząknął, na co matka na niego spojrzała i uśmiechnęła się lekko.
- Myślałam, że dziś nie przyjdziesz – stwierdziła Narcyza i delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej. Na jej twarzy było widać grymas bólu, który chyba chciała przed nim ukryć.
- Boli cię? – zapytał z troską i ucałował ją w dłoń na powitanie.
- Minimalnie Draco, ale podobno to normalne. Dlaczego tu jesteś? – spytała i wzięła do ręki kubek z sokiem dyniowym.
- A co miałem lepszego do roboty? – odpowiedział pytaniem na pytanie kpiąco. To nie była zbyt miła odpowiedź, ale pytanie nie było zbyt mądre. Przecież to jego matka, jak mógłby do niej nie przyjść? – Granger była? Mówiłaś jej o tym bólu?
- Nie Draco, nie było jej. Dzisiaj Nowy Rok, ona ma wolne, więc po co miała tu przychodzić? – zapytała, a Malfoy w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

~*~

Hermiona w tym czasie jadła obiad. W końcu było już po 14. Była na dziś umówiona z Pansy Parkinson na jakąś konsultację medyczną. Miała być na 15 w gabinecie, więc nie miała zbyt dużo czasu. Po wczorajszej imprezie wróciła do domu. Matt i Natalie odwieźli ją do domu, a nawet odprowadzi pod same drzwi, by potem pożegnać się z nią i pojechali do barmana. Szatynka czuła się dzisiaj wyjątkowo dobrze, biorąc pod uwagę ilość alkoholu jakiej wypiła w nocy. Procenty musiały wyparować z niej, kiedy tańczyła. Ten klub wcale nie był taki fajny jak mówiła o nim jej sąsiadka. Jedyny pozytyw z tego wyjścia był taki, że Natalie poznała Matta, żadnego innego nie widziała. Muzyka była stanowczo za głośna, mężczyźni zbyt nachalni i obleśni, sala nie była jakaś nad wyraz duża, no i ten Jack. Z perspektywy czasu uznała się za idiotkę. Gdyby nie Malfoy to naprawdę napiłaby się tego cholernego drinka i jakby skończyła? W toalecie albo w jakimś ohydnym zaułku. Na całe szczęście Merlin był dla niej niezwykle łaskawy i posłał Malfoya na pomoc. Skarciła się w myślach po raz kolejny przypominając sobie swój idiotyczny występek – buziak w policzek. Była durna. Żałowała tego jak niczego innego w swoim życiu. Zapewne jak tylko on ją zobaczy, to każe jej płacić za jakieś szorowanie jego nieskazitelnej, blade twarzy. Poza tym musi coś wymyśleć z jego kurtką, która teraz wisiała na krześle w salonie. Dał ją jej, kiedy widział, że marznie ratując życie tego cholernego dupka, którego drugi cholerny dupek pobił.
- Faceci to dupki! – podsumowała, na co Krzywołap siedzący obok niej, jakby zrozumiał co mówiła, bo wbił jej w nogę pazurki, po czym zeskoczył z kanapy i wyszedł z salonu. – Krzywołapku, ty się nie zaliczasz do ich grona – rzuciła w powietrze. Wstała i zabierając talerz udała się do kuchni, gdzie szybko zmyła naczynia i posprzątała po gotowaniu.
Szybkim krokiem przeszła do sypialni, gdzie podeszła do szafy i ubrała się. Włosy spięła w wysokiego kucyka, a w szlufki jeansów włożyła pasek, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy schudła trzy kilo i spodnie spadały z niej. Poprawiła gruby, szary sweter i udała się do przedpokoju, gdzie ubrała swój płaszcz, płaskie botki, szalik, czapkę i rękawiczki. Do torebki włożyła różdżkę oraz portfel i poszła do szpitala, wcześniej zamykając drzwi do mieszkania. Deszcz padał tak mocno, że kiedy po pięciu minutach była już za manekinem w opuszczonym domu handlowym, była cała mokra. W windzie wyciągnęła różdżkę i wysuszyła strój zaklęciem. Swoje kroki skierowała od razu do swojego gabinetu, gdzie zdjęła odzież wierzchnią i założyła biały kitel, a na szyi przewiesiła stetoskop. Podeszła do okna, gdzie odsłoniła żaluzje, choć to niewiele dało. W gabinecie wciąż było ciemno, zatem zapaliła światło. Zerknęła na biurko, na którym złożone były papiery z ostatnich dwóch dni. Szybko przejrzała je i popodpisywała w odpowiednich miejscach, po czym zaklęciem wysłała je do magomedyków oraz do pokoju, gdzie przechowywali dokumentację medyczną pacjentów.
Po kilku minutach usłyszała pukanie do drzwi. Poprawiła leżące na biurku teczki i głośnym „proszę” zaprosiła do gabinetu. Po chwili naprzeciw niej siedziała Pansy Parkinson z niezbyt wesołą miną.
- Cześć Granger – przywitała się była Ślizgonka i położyła na kolanach swoją torebkę.
- Pomińmy milutkie słówka. O co chodzi? – przeszła od razu do rzeczy Hermiona, podziwiając się za swój stanowczy i chłodny ton. Do końca nie ufała tej kobiecie, nie wiedziała, czego może od niej chcieć.
- Potrzebuję pewnej pomocy. Wydaje mi się, że coś się ze mną dzieje i bardzo mnie to niepokoi. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek dowiedział się, że tutaj byłam, Blaise nic nie wie, Draco też nie, zatem proszę cię o dyskrecję – powiedziała spokojnie, choć nerwowe gniecenie paska torebki zdradziło, że czymś się denerwuje.
- Nie no co Ty! Przecież z Malfoyem i Zabinim rozmawiam popijając poranną kawkę – zakpiła, jednak po chwili uspokoiła się i dodała : - Zatem co się dzieje?
- Od dłuższego czasu jestem cały czas zmęczona – zaczęła Parkinson, a Hermiona wszystko zapisywała starannie piórem na kartce, aby potem móc wyciągnąć wnioski – często chodzę do toalety, bardzo boli mnie głowa, a kiedy wstaję mam nudności, choć nie mogę zwymiotować. Mam taki apetyt, że aż przytyłam dwa kilo i nie mam już płaskiego brzucha, pomimo tego, że raczej dużo chodzę. No i też jak coś zjem, to mam straszną niestrawność i zgagę. Boję się, że to może być coś z wątrobą, żołądkiem. Trochę czytałam o objawach w książkach i podejrzewam, że to może być jakiś nowotwór – z każdym słowem kobieta mówiła coraz ciszej, a Hermiona przyglądała się jej z uwagą, nieustannie zapisując każdą ważną rzecz.
- Czy poprawnie miesiączkujesz? – zapytała szatynka i spojrzała na nią badawczo. Pansy lekko się zarumieniła i kiwnęła przecząco głową.
- Od jakiś dwóch miesięcy nie mam miesiączki, ale to pewnie przez to przemęczenie, zdarzało mi się to już wcześniej – odpowiedziała i zaklęciem przywołała do siebie szklankę z wodą. Z nerwów zaschło jej w gardle. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie o swoim zdrowiu opowiadała Granger.
- Rozumiem, że współżyjesz z Zabinim? – spytała, na co Parkinson zarumieniła się jeszcze bardziej i kiwnęła twierdząco głową. – Masz trochę czasu? Zrobiłybyśmy badanie teraz, muszę się upewnić, czy mam rację.
- Mam, ale co to może być? To rak? – nerwowo odstawiła szklankę na biurko, niemal jej nie przewracając. Po rumieńcach na jej twarzy nie było już śladu, teraz była blada jak ściana.
- Powiem ci dopiero jak będę pewna. Poczekaj tu chwilkę, ja pójdę zobaczyć, czy sala na badanie jest wolna – stwierdziła i wyszła z gabinetu, nie czekając na odpowiedź. Szybkim krokiem udała się do sali zabiegowej i zapukała w drzwi. Kiedy odpowiedziała jej cisza otworzyła drzwi i zobaczyła, że pokój jest pusty. Wróciła do gabinetu, gdzie poprosiła Parkinson ze sobą.
- Draco jest u swojej mamy. Czy mogłabyś nie wiem… stanąć na czatach, żeby mnie nie zobaczył? Jak tylko się dowie, to powie to Blaise’owi, a on będzie się martwił – poprosiła Pansy, na co Hermiona lekko się uśmiechnęła, ale wysłuchała prośby i stanęła krok przed drzwiami, które prowadziły do sali, gdzie leżała Narcyza. W razie czego kazałaby Malfoyowi zostać przez chwilę w pokoju, by Parkinson mogła spokojnie dojść. Jednak okazało się być to zbyteczne.
Hermiona poszła do sali gdzie czekała na nią Pansy. Zamknęła drzwi i rzuciła na nie zaklęcie, aby nikt nie mógł wejść. Nie chciała, aby jakiś niepowołany gość wszedł, gdy będzie robiła badania. Dyskrecja to jej drugie, a w zasadzie trzecie imię.
- Połóż się proszę tutaj – wskazała ręką na kozetkę, a sama przyciągnęła sprzęt, który włączyła. – Teraz proszę rozepnij guzik w spodniach, zsuń je lekko oraz podnieś bluzkę trochę do góry, żebym mogła zrobić ci USG. Zobaczymy jak ta twoja wątroba i żołądek – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się. Kiedy Pansy wykonała to, o co ją prosiła, kontynuowała: - Tutaj mamy jakie coś jak ultradźwięki, które pomagają nam badać i obrazować tkanki, co pozwala nam na uzyskanie przekroju badanego obiektu z niezwykłą dokładnością. Teraz przyłożę głowicę do twojego brzucha i zobaczymy co tam jest. Tutaj – wskazała palcem na monitor – mamy obraz tego, co jest jakby dotykane przez tę głowicę. Poczujesz teraz zimno, bo żel niestety nie jest zbyt ciepły – do brzucha przystawiła głowicę nasmarowaną żelem, na co Parkinson wzdrygnęła się. Hermiona obserwowała dokładnie obraz, który widziała w monitorze, co jakiś czas robiąc zdjęcia, tego co widziała. – Wątroba czysta, płuca czyste, trzustka w porządku, wyrostek w porządku, śledziona nie powiększona, żołądek bez żadnych zmian.
- To co to może być? – zapytała Pansy patrząc na monitor, choć poza czymś czarnym i szarym nic nie widziała.
- Widzisz to? – spytała Hermiona wskazując na monitorze coś palcem.
- To guz? – Pansy jeżeli to możliwe jeszcze bardziej zbladła.
- Nie Pansy, to dziecko. Jesteś w ciąży – poinformowała Hermiona i uśmiechnęła się szeroko. Kobieta leżąca na kozetce była przerażona, otwierała i zamykała usta nie wiedząc co powiedzieć.

piątek, 15 maja 2020

Rozdział 7 - Smok idzie na łowy

Witajcie!
Jestem już w domu rodzinnym i Internet działa mi bez zarzutu (na szczęście). Zatem prezentuję Wam kolejny rozdział opowiadania - DŁUG WDZIĘCZNOŚCI - licząc, że się spodoba. Jest długi owszem, ale też dość istotny.
Bez zbędnego przedłużania - Z A P R A S Z A M!
Całuję i pozdrawiam,
Leksia



Hermione obudził Krzywołap, który bezpardonowo wskoczył na jej twarz, kiedy ona tak smacznie i głęboko spała. Oburzona kobieta zrzuciła go z siebie i przeklęła siarczyście. Miała taki piękny sen, a on tak nagle go zepsuł.

Śniło jej się, że znowu była w Hogwarcie i siedziała w bibliotece, w swoim jednym z ulubionych miejsc na świecie. Na biurku leżało mnóstwo książek, pióro i pergamin, po którym pisała zawzięcie. Obok niej siedzieli jej najlepsi przyjaciele: Harry, Ginny i Ron. Patrzyli na nią i kibicowali jej. Śmiechy, które z siebie wydobywali nie denerwowały nawet pani Prince, która uśmiechała się szeroko. Hermiona w śnie opracowywała zaklęcie, które wyleczyłoby wszystkich z każdej choroby. Sana protinus – mówiła, używając przy tym różdżki i robiąc nią ósemkę, w kierunku rany Harry’ego, która zajmowała się na kolanie, po tym jak na meczu quidditcha dostał tłuczkiem. I nagle rana Pottera się zagoiła, nie było ani śladu po rozcięciu oraz krwi. Była z siebie taka dumna! Odkryła zaklęcie, które będzie tak potrzebne w medycynie! I nagle wśród wiwatów przyjaciół, bibliotekarki oraz obecnych w bibliotece pojawili się pani McGonagall, Dumbledore, Snape, Minister Magii, Dyrektor św. Munga i gratulowali jej serdecznie, nawet Severus! Dyrektor Munga powiedział jej, że już ma pewny stołek w szpitalu oraz że świat medyczny ją zaprasza. Zawsze o tym marzyła, była taka szczęśliwa i kiedy McGonagall dała jej do podpisu umowę ze szpitalem i z wydawnictwem, które napisze książkę o jej odkryciu. Aż Krzywołap z radości wskoczył jej na twarz.

Takie odkrycie byłoby czymś zaskakującym i spełnieniem jej marzeń. Marzyła o rozwoju w świecie magicznej medycyny, chciała się spełniać w tym, co naprawdę kochała. Mogłaby wtedy jeździć i mówić konferencje i dzielić się wiedzą, którą ciągle zdobywała, zarażać swoją pasją do leczenia ludzi. To byłoby piękne!

Próbowała jeszcze usnąć, ale niestety nie mogła już. Otworzyła oczy i spojrzała na Krzywołapa, który cały czas siedział w miejscu, gdzie go zrzuciła. Gdyby koty mogły mówić, ten rudzielec na sto procent powiedziałby: Przepraszam, miał taką słodką minkę, a oczka szeroko otwarte. Hermiona uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go, na co kocur zamruczał głośno. Kobieta poleżała jeszcze chwilę pieszcząc swojego pupila i nie myśląc kompletnie o niczym ważnym. Po kilku minutach, kiedy rudzielec wybiegł z pokoju, bo zobaczył muchę, szatynka wstała, pościeliła łóżko i odsłoniła zasłony. Widok za oknem spowodował, że lekko się uśmiechnęła. Słońce świeciło mocno, ale padały duże płatki śniegu, przez co budynki w okolicy, chodniki i drzewa pokryte były białym puchem. Lubiła zimę, ale tylko wtedy, kiedy był śnieg. Nienawidziła błota, kałuż, deszczu.

Hermiona zarzuciła na siebie satynowy szlafrok i zawiązała paseczek w pasie, a włosy związała w wysoką kitkę. Swoje kroki skierowała do kuchni, gdzie szybko przygotowała sobie śniadanie i wyjęła z ekspresu swoją ulubioną kawę, kiedy tylko się zrobiła. Wraz z jedzeniem i gorącym napojem w kubku udała się do salonu. Na oknie czekała już mała płomykówka z dzisiejszym wydaniu Proroka Codziennego. Do sakiewki przywiązanej do nóżki ptaka wrzuciła odpowiednią ilość monet, które wcześniej przywołała do siebie. Wraz z gazetą udała się do stołu, aby jedząc śniadanie zorientować się co słychać w świecie magii. Z racji ostatniego dnia w roku w gazecie było podsumowanie najważniejszych wydarzeń i wpadek z tego roku. Po przeczytaniu wszystkich interesujących artykułów oraz zjedzeniu kanapek i wypiciu kawy posprzątała po sobie, nałożyła karmę Krzywołapowi na cały dzień i poszła do łazienki, aby wykonać poranną rutynę. Po kilkunastu minutach weszła do sypialni, aby się przebrać. Chciała iść do szpitala, aby zobaczyć czy wszystko jest w porządku.

To jej drugi, choć w sumie chyba pierwszy dom teraz. Kochała pracę nad wszystko inne, można powiedzieć, że czuła się jak pracoholiczka. Często zostawała w pracy po godzinach i okazywało się, że wyrabiała dodatkowy całodobowy dyżur. Przez dwa lata, odkąd jest ordynatorem nie była ani razu na urlopie. Dyrektor szpitala często wzywał ją na rozmowy, w których tłumaczył, że jest taka młoda i nie powinna spędzać tyle czasu spędzać w pracy, że powinna zacząć układać sobie życie. Ona uciekała, a on doskonale o tym wiedział. Przez ten czas, który pracowała jako zwykły lekarz i potem jako ordynator mógł ją nieco poznać. Z resztą czytał też Proroka Codziennego więc wiedział, że przyczyną jej siedzenia prawie dwa tygodnie w szpitalu, zajmowania się pacjentami, wracania do mieszkania tylko by się przebrać, umyć i nakarmić kota, spowodowane było rozstaniem z Ronem. To był jej sposób na radzenie sobie z problemami – ucieczka do pracy. Hermiona zdawała sobie sprawę, że to nie było dobre rozwiązanie, ale dawało czas na ucieczkę.

Tak, uciekała.
Tak, nie chciała cierpieć.
Tak… stała się tchórzem.

Jej odwaga zniknęła razem ze śmiercią Voldemorta. Kiedyś była w stanie zmieniać codziennie kryjówkę, byle uciec przed szmalcownikami,  nie poddała się kiedy torturowała ją Bellatriks Lestrange, miała tyle wypraw w których pokazała się jako odważna Gryfonka, a teraz? Nie radziła sobie ze swoim życiem prywatnym i przez to uciekała w pracę. Wszyscy naokoło wciąż pytali się, dlaczego rozstała się z Ronem. Nie chciała o tym mówić, to było dla niej trudne, poza tym przecież obiecali sobie, że nikomu o tym nie powiedzą. Ale walka z Voldemortem i ze śmierciożercami wydawała jej się łatwiejsza niż pozbieranie się po rozstaniu. 

Minęło sporo czasu, a mimo to nie chciała być wieczorami sami. Bała się. Czego? Wspomnień. To one uderzały w nią najbardziej, zawsze boleśnie. Nie bała się o tym powiedzieć głośno. Kochała Rona. Był dla niej wszystkim. A teraz? Jest sama, mała, lękliwa i uciekająca w pracę.

Hermiona otarła samotną łzę, która spłynęła po jej policzku, kręcąc głową, jakby chciała wyrzucić te bolesne myśli z głowy. Otworzyła drzwi od szafy i wyciągnęła ubrania, które położyła je na łóżku, po czym podeszła do toaletki, gdzie pomalowała się i spryskała ciało swoimi ulubionymi perfumami – o zapachu fiołków. Następnie ubrała się w ciuchy, które kilkanaście minut wcześniej położyła na łóżku. Włosy rozpuściła i dokładnie wyczesała, po czym podeszła do lustra. Miała na sobie czarną sukienkę z golfem, która przylegała do jej ciała, a sięgała do połowy łydki. Włosy ułożyły się w lekkie fale. Twarz była delikatnie pomalowane, a oczy błyszczały się delikatnie. Kobieta zabrała torebkę i różdżkę, po czym poszła do przedpokoju, gdzie założyła ciemnobrązowy płaszcz, zawiązała go paskiem od kompletu, założyła tego samego koloru co kurtka buty na słupku, a szyję szczelnie owinęła grubym, beżowym szalikiem. Na ręce założyła rękawiczki, pożegnała się z Krzywołapem i wyszła z mieszkania.

Nie śpiesząc się szła w kierunku domu handlowego Purge & Dowse Ltd. Ulice były niemal puste, pewnie ze względu na bardzo niską temperaturę. Jednak jej to nie przeszkadzało. Po niedługiej chwili podeszła do opuszczonego budynku, gdzie widniał napis Zamknięte z powodu remontu. Kobieta podeszła do manekina i nie musiała nawet podawać celu podróży tylko od razu kiwnął od głową, a ona weszła przez szybę. Minęła izbę przyjęć i wjechała windą na VI piętro mówiąc kilku magomedykom Dzień dobry, wszystkiego co najlepsze w nowym roku! Kiedy weszła na swój oddział rozwiązała pasek swojego płaszcza, ściągnęła rękawiczki oraz szalik.

- Hermiono, ty znowu tutaj? – zapytał Jakub, uzdrowiciel na jej oddziale. Był to starszy czarodziej, siwy i pulchniutki. Był bardzo sympatyczny i sumienny.

- Tylko na chwilę, obiecuję! – zaśmiała się unosząc dłonie do góry jakby w geście poddania się.

- Chcesz skontrolować jak sobie radzę? – zapytał mężczyzna i poprawił swój stetoskop.

- Jakub, doskonale wiem, że radzisz sobie świetnie. Po prostu jestem ciekawa co słychać u moich pacjentów – wyznała, zdjęła z siebie płaszcz i zawiesiła go na wieszaku.

- Przecież żartowałem, doskonale o tym wiem. Chodź, przejdziemy się i powiem ci co i jak – zaproponował i uśmiechnął się szczerze.
Hermiona wraz z Jakubem przeszli przez kilka sal pytając o samopoczucie pacjentów. Nie było ich dużo, może z sześciu plus pani Malfoy. Zawsze na święta starają się wypuszczać pacjentów, którzy mogą już odpoczywać lub dochodzić do zdrowia w domu. 
W końcu każdy chce spędzić ten czas z rodziną. Medycy podeszli teraz do sali z napisem SALA POZABIEGOWA, bowiem dzisiaj przenieśli tam panią Malfoy. Jakub otworzył drzwi do sali i wpuścił ją jako pierwszą. Na łóżku leżała Narcyza Malfoy, w piżamie i szlafroku, przykryta do bioder kołdrą. Taaak… w szpitalu było bardzo gorąco. Obok niej na krześle siedział Malfoy, który przeglądał Proroka Codziennego.

- Dzień dobry – powiedziała niepewnie Hermiona i skinęła głową.

- Chcieliśmy zapytać jak się pani czuje pani Malfoy? – zapytał 
Jakub i poszedł do zawieszonej na oparciu po stronie nóg kartki z wynikami i podał ją Hermionie.

Hermiona uważnie studiowała kartkę patrząc jaką temperaturę miała wczoraj i dzisiaj, jakie ciśnienie, jakie eliksiry są jej podawane.

- Dobrze, dziękuję – odpowiedziała krótko.

- Kiedy moja matka będzie mogła stąd wyjść? – zapytał dość pogardliwym głosem Malfoy odkładając gazetę na szafkę i zakładając ręce na piersi. Wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj. Cienie pod oczami nie były już widoczne, a twarz wyglądała na w miarę wypoczętą.

- A tak źle pana mamie tutaj? – warknął Jakub, a jego uśmiechnięta dotąd buzia nie kryła teraz zdenerwowania. Hermiona znała go na tyle, że wiedziała, iż Jakub bardzo denerwuje się, gdy ktoś zadaje takie durne pytania. Będzie tyle, ile będzie musiała być.

- Pani Malfoy musi dojść do siebie, jeszcze dziś będzie kilka badań, aby ocenić zdrowie i czy wszystko dobrze się goi. Jeżeli dobrze pójdzie to może w czwartek wyjdzie Pani ze szpitala. Oczywiście tylko i wyłącznie pod warunkiem odpoczywania w domu. Te badania, które już miała pani wychodzą bardzo dobrze, wygląda na to, że jeszcze chwila i będzie pani zdrowa, jednak nie wypuścimy wcześniej niż w czwartek – powiedziała Hermiona przeglądając wyniki badań, które miała robione od wczoraj i dzisiaj rano pacjentka. – Skoro czuje się pani dobrze to zostawiamy państwa razem – dodała po chwili ciszy, kiedy Malfoy i Jakub mierzyli się niekoniecznie miłymi spojrzeniami.

Hermiona powiesiła kartkę z powrotem na łóżku i pociągnęła za rękaw magomedyka. Kiedy przechodzili przez drzwi odezwała się Narcyza:

- Czy mogłaby pani zostać na chwilę?

Hermiona zatrzymała się i otworzyła szeroko oczy. Całe szczęście, że stała do Malfoyów tyłem, bo gdyby zobaczyli jej zaskoczoną minę, mogliby wybuchnąć śmiechem albo zakpić z niej, z naciskiem na to drugie. Spojrzała na Jakuba oczekując od niego jakiejś pomocy, wybawienia, ale on skinął jej głową i odszedł do swojego gabinetu.

Wiedziała, że tak będzie. Poproszą ją na rozmowę i wydrą się na nią, że dotykała jej ciało swoją zaszlamioną ręką. Może będą chcieli, aby ją zwolnili, bo nie siedziała przy niej cały czas? A może Narcyza stwierdziła, że źle jej pomoga i chce odszkodowanie?

Szatynka odwróciła się po chwili i pokiwała twierdząco głową. Podeszła do łóżka i poprawiła sukienkę oraz torebkę, w której była różdżka, tak na wszelki wypadek…

- Niech pani usiądzie – powiedziała stanowczo Narcyza i pokazała jej krzesło obok jej łóżka, oczywiście nie to, na którym siedział Malfoy. Hermiona przełknęła ślinę i zrobiła to, co powiedziała kobieta.

- Coś się stało? – zapytała cicho Hermiona i odchrząknęła. Jej głos brzmiał jakby zaraz miała się rozpłakać, a tego nie chciała. Nie mogła pokazać im, że trochę się boi.

- W sumie to tak… - zaczęła Narcyza i spojrzała na szatynkę. Hermiona odwróciła wzrok i spojrzała na Malfoya, który wstał z krzesła i podszedł do okna. Wyglądał tajemniczo. Po chwili przeniosła wzrok na swoje dłonie, które nagle stały się bardzo ciekawe. – Pani Granger chciałam ci podziękować – wspomniana kobieta spojrzała na nią i ponownie jej oczy były tak wielkie jak pięć galeonów. – Dziękuję za to jak mi pani pomogła, Draco powiedział mi, że mój stan był krytyczny, jednak jestem tutaj, żyję i mam się dobrze. Wiem, że to tylko dzięki Pani.

- Pani Malfoy to nie ja sama… nie leczyłam pani sama, leczyło panią wiele magomedyków, proszę nie przypisywać tego tylko mi – powiedziała Hermiona i poprawiła się na krześle.

- Ale to pani zostawała po godzinach, to pani załatwiła najlepszych uzdrowicieli, to pani zawdzięczam swoje życie – powiedziała szczerze Narcyza i poprawiła włosy. Jej oczy były pełne wdzięczności, a Hermiona mogłaby przysiąc, że widziała na jej ustach lekki uśmiech.

- W żadnym przypadku, to nie moja zasługa…

- Skończ już Granger – warknął milczący dotąd Malfoy, odwrócił się od okna i wrócił na swoje krzesło. – I przyjmij te cholerne podziękowania – dodał po zajęciu miejsca już spokojniejszym tonem.

- Zatem… yyy… nie ma za co… - wydukała Hermiona i podniosła się z krzesła. Chciała już stąd wyjść. – To moja praca. Przyjdę też jutro zobaczyć jak się pani czuje. Ale cóż… nie zapraszam częściej. Znaczy się, to nie jest dobre miejsce na przebywanie – powiedziała Granger Co ty mówisz idiotko?! Pomyślała, a Narcyza zaśmiała się.

- Mimo takiej opieki nie zamierzam tutaj się więcej pojawić – powiedziała ciągle się śmiejąc Narcyza. – Dziękuję Ci.

- Mam u ciebie dług wdzięczności, pamiętaj – przypomniał Malfoy, kiedy Hermiona otworzyła drzwi. Skinęła tylko głową na pożegnanie i wyszła.

Szatynka jeszcze chwilę porozmawiała z Jakubem i życzyła mu spokojnego dyżuru oraz wszystkiego co najlepsze w nowym roku, po czym udała się do mieszkania.


~*~


Draco siedział na krześle patrząc na drzwi, za którymi zniknęła Granger. Zdenerwowała go. Jeżeli jego matka jej dziękowała, to powinna uprzejmie odpowiadać, a nie się z nią kłócić. Malfoyowie z natury nie dziękują i nie przepraszają, a ona drugi raz zaczynała swój wywód skromności. Mimo to po raz kolejny mu zaimponowała. Wiedział, że ma dzisiaj wolne, bo usłyszał jej wczorajszą rozmowę na korytarzu z jakąś kobietą, a ona mimo to pojawiła się w szpitalu. Czyżby Granger nie miała co dzisiaj robić? W końcu jest sylwester, ludzie chodzą na bale, jakieś imprezy domowe, czy po prostu do klubu, aby hucznie przywitać Nowy Rok. A ona co? Przyszła do pracy, aby zobaczyć co słychać u pacjentów? Nie rozumiał tego, ale w sumie to nie jego sprawa.
Spojrzał na matkę, która leżała na łóżku i wzięła z szafki gazetę. Na jej twarzy było kilka zadrapań, ale przez eliksiry były już prawie niewidoczne. Wyglądała bardzo dobrze jak na to, co przeszła. Za to on czuł się dużo gorzej.

Od piątku mało sypiał. Martwił się o Narcyzę i nawet jeśli wracał to nie mógł zmrużyć oka. Dopiero wczorajszej nocy się wyspał, bo był spokojny, że jego matka czuje się dobrze. Przez te nieprzespane dni dużo myślał o swoim obecnym życiu. Po pierwsze o tym jak bardzo kocha swoją mamę i że nie wyobraża sobie życia bez niej. Ta sytuacja uświadomiła mu, że powinien ją doceniać każdego dnia. Po drugie, że ma wielki skarb, a w sumie dwa wielkie skarby – Pansy i Blaise’a. Byli z nim teraz, kiedy najbardziej ich potrzebował, nie musiał prosić, oni po prostu byli. Kiedy wracał do domu, oni czuwali przy śpiącej Narcyzie. Przyjaciele to skarb. Po trzecie, że pieniądze nie dają szczęścia. W jego skrytce w banku było bardzo dużo galeonów, a mimo tego nie mógł wykupić matce życia. Owszem mógł przenieść ją do prywatnej kliniki czarodziejów, ale nie chciał. Zaufał Granger i oddał jej pod opiekę swoją matkę. Nie zważał na przeszłość, nie zważał na to, co łączyło ich wcześniej. Wiedział, że jest dobrym człowiekiem, wiedział, że jest zawzięta i nie podda się tak łatwo ratując jej życie. Granger nie wyglądała na człowieka, który skrzywdziłby muchę. Choć musiał przyznać, że w czasie wojny atakowała z zimną krwią. Ale to były inne czasy.

Wrócił wspomnieniami do rozprawy, która miała zdecydować, czy wyląduje w Azkabanie czy będzie wolny. Nie miał nadziei na tę drugą opcję, kiedy usłyszał, że kolejnym świadkiem jest Granger. Mogła się zemścić, mogła odegrać się za te lata upokorzeń w Hogwarcie. Mogła… ale tego nie zrobiła. Ku jego zdziwieniu przejrzała go, wiedziała, że wstąpił na złą drogę tylko dlatego, że bał się o rodzinę, a najbardziej o mamę. Granger, ta przemądrzała Gryfonka, zawsze z ręką w górze, Wszystko-Wiem-Najlepiej musiała go obserwować oczywiście wtedy, kiedy była w szkole. Pamiętał jak jego znienawidzona ciotka Bellatriks torturowała ją w jego salonie, przez ten pieprzony miecz Godryka Gryffindora, pamiętał jak szatynka wiła się po podłodze, jak krzyczała i płakała, gdy śmierciożeczyni robiła jej napis „szlama” na przedramieniu. Mimo, że nienawidził dziewczyny całym sercem to chciał ją uratować, chciał by ciotka przerwała. W końcu Granger była kobietą, mimo wszystko miał jakieś ludzkie odruchy. Ale nic nie zrobił, stał i patrzył jak dziewczyna cierpi. Wiele razy ta sytuacja śniła mu się w koszmarach, przez które budził się krzycząc, cały spocony. W końcu ją znał… On jej nie pomógł, a ona? Ona zeznała na jego korzyść, przez co nie trafił do Azkabanu i mógł rozpocząć nowe życie.

Z rozmyślań wyrwała go matka, która odkładając gazetę na szafkę, puknęła kubek z sokiem, który rozbił się po upadku na ziemię.
- Reparo – powiedział spokojnie Draco wymierzając różdżką w kubek, który natychmiastowo się naprawił. Mężczyzna podniósł go, postawił na poprzednim miejscu i wlał sok.

- Draco uważam, że byłeś niemiły dla Granger, która… - zaczęła.

- Przestań dobrze? Nienawidzę jak ktoś próbuje robić wszystko, byleby zwrócić na siebie uwagę, a Granger właśnie to robiła – warknął przerywając matce, przy tym okazując swój gniew wstał mocno odsuwając krzesło i podszedł do okna.

- Myślę, że po prostu jest bardzo samotna, niedoceniona i dlatego tak się zachowuje – odpowiedziała usprawiedliwiając magomedyczkę przy tym siadając na łóżku, jednak zaraz pożałowała, bo zaczęły ją boleć plecy. Draco widząc to podszedł do niej, złapał za plecy i delikatnie pomógł się jej położyć. Obchodził się z nią jak z jajkiem.

- Matko, proszę nie baw się w psychologa dobrze? Nie obchodzi mnie co ona czuje. Ważna dla mnie jesteś tylko ty, a nie jakaś Granger – powiedział i ucałował ją w dłoń jakby w geście przeprosin, które ciągle wychodziły mu dość słabo.

- Co robicie dzisiaj z Blaisem i Pansy? Gdzie idziecie? – zmieniła temat i wzięła do rąk kubek, z którego wzięła kilka łyków soku dyniowego.

- Nigdzie, zostaję tutaj z tobą – powiedział i wzruszył ramionami. Nie miał ochoty zostawiać Narcyzy samej. Mimo tego, że matka czuła się dobrze, bał się, że nagle to się może zmienić.

- W żadnym wypadku nie będziesz siedział w Sylwestra u swojej starej matki w szpitalu. Masz iść i dobrze się bawić, jestem pod naprawdę dobrą opieką – rozkazała dodatkowo machając palcem. Wyglądała z tą miną jak McGonagall, na co Draco cicho prychnął.
- Nie ma takiej opcji – powiedział.

- Ale ja się ciebie nie pytam o zdanie, ma tak być i tyle – stwierdziła i odwróciła się do niego plecami. – Idź już, chce iść spać – Draco od razu poszedł do niej. - A ty idź się bawić, szalej, to ostatnie chwile twojej młodości. Może znajdziesz w końcu jakąś porządną dziewczynę, którą do mnie przyprowadzisz i przedstawisz jako swoją narzeczoną, czekam na to, wiesz przecież. Baw się dobrze i ubierz się ładnie, wiesz lubię tę czarną kurtkę, co kupiłeś niedawno.

Mężczyzna przytaknął jej głową w geście, że się poddaje i zrobi co zechce. Narcyza naprawdę wydawała się być zmęczona, więc ucałował ją w dłoń, pożegnał się i wyszedł. Może rzeczywiście matka miała rację i powinien trochę spędzić czasu z ludźmi. Przechodząc korytarzem pożegnał się z lekarzami i ze spacerującymi po korytarzu pacjentami, których zdążył już poznać. W końcu trochę posiedział już w szpitalu. Zjechał windą na dół i wyszedł ze szpitala podnosząc kołnierz swojego płaszcza. Udał się w pustą uliczkę, skąd teleportował się do domu.

Od razu po zdjęciu kurtki w przedpokoju, zawołał swojego skrzata domowego, któremu rozkazał skontaktować się z Blaisem i Pansy, aby pojawili się u niego wieczorem, by wspólnie udać się do jakiegoś mugolskiego klubu w Londynie, w końcu dziś sylwester. Magiczny stworek kiwnął głową i pstrykając palcami zniknął.
Owszem Draco i Narcyza mieli skrzata domowego, ale on był raczej do sprzątania, przekazywania wiadomości i od gotowania. Nie był tak traktowany jak Zgredek, ale Malfoyowie starali się mu dziękować za wszystko. Ich podejście do tych oddanych stworzeń zmieniło się.

Chciał przed wyjściem zjeść coś porządniejszego, aby móc dobrze się bawić pijąc alkohol, a taki miał plan. Posłuchał swojej matki ufając medykom w szpitalu, że w razie czego zajmą się dobrze Narcyzą. Kiedy stał już dłuższą przed otwartymi drzwiami lodówki szukając czegoś, co mógłby zjeść pojawił się skrzat.

- Paniczu, co panicz by zjadł? Ja zrobię! – zapiszczał skrzat poprawiając swoją białą tunikę.

- Dziękuję ci bardzo Timek, ale zrobię sobie sam – powiedział Draco.

- Pan odpocznie, Pan zmęczony! Panicz był u pani Cyzi cały dzień, ja coś zrobię – pisnął skrzat i skłonił się nisko.

- Dobrze Timku, to tak za pół godziny. Moja matka pozdrawia – powiedział spokojnie Draco i udał się na górę, a skrzat zniknął. W piwnicy mieli jeszcze jedną kuchnię, w której gotował Timek. Obok niej miał swój malutki pokoik.

Draco udał się do łazienki, gdzie wziął długi prysznic, aby się rozluźnić. Przed nim była długa noc. Po kąpieli w samym ręczniku udał się do sypialni gdzie ubrał się. Tak jak powiedziała matka założył czarną, skórzaną kurtkę, pod to tego samego koloru opięty T-shirt w serek oraz również czarne jeansy. Tego samego koloru mokasyny wciągnął na stopy i spryskał się ulubionymi perfumami – wodą kolońską. Kobiety lubiły mocny, męski zapach. 
Przechodząc koło lustra przejrzał się i zmierzwił włosy. Wyglądał naprawdę nieźle. Zszedł po schodach na dół i udał się do jadalni, gdzie na stole czekała na niego kolacja. Ledwo zdążył przełknąć ostatni kęs, kiedy pojawili się Pansy i Blaise.

Musiał przyznać, że para idealnie się ze sobą dobrała. Ona czerwona, krwista sukienka do kolana i wysokie czarne szpilki. Kiecka była bardzo opięta przez co zauważył, że Pansy trochę przytyła, ale oczywiście nie mógł jej tego powiedzieć. Wyrazisty makijaż wcale jej nie szpecił, ale nadawał charakteru, z resztą Pans taka była, oryginalna i wyrazista. On ubrany w czarne spodnie, czarne buty oraz bordowy półgolf i ciemna marynarka. Obydwaj mężczyżni wiedzieli, że opięte koszulki idealnie podkreślały ich mięśnie.

- Pans, wyglądasz zjawiskowo – pochwalił Draco i pocałował ją w policzek na przywitanie.

- A ja Smoku? No wiesz co! Mnie pominąć! – oburzył się Blaise i tupnął nogą jak obrażona dziewczynka.

- Stary, bo pomyślę, że Pansy to tylko przykrywka – zaśmiał się i zbili piątki,

- Gdzie idziemy? – zapytała kobieta poprawiając swoją czarną torebkę.

- Myślałem o tym klubie mugolskim Tabasco – zaproponował Blaise na co dwójka przystała i po niedługiej chwili teleportowali się w okolice lokalu.


~*~


Hermiona siedziała na kanapie z kubkiem gorącej herbaty, w dresie i wyciągniętym swetrze oglądając telewizję. Było jej przykro, że spędza sylwestra sama. Jej rodziców nie było, z Wiktorem się nie odzywała, a do Nory w żadnym wypadku nie mogła się wybrać. Mimo włączonego serialu nie skupiała się na nim, jej myśli zaprzątała sytuacja ze szpitala. Była w szoku, że Narcyza Malfoy jej podziękowała. Nie wyglądała na kobietę, która dziękuje i jest wdzięczna. Zdenerwował ją Malfoy. Nienawidziła kiedy ktoś na nią krzyczy lub warczy. Co on sobie wyobraża? Z myśli wybił ją dzwonek do drzwi i głośne walenie w nie. Hermiona zdezorientowana podeszła do nich i otworzyła je.

- Hejka Hermiono! Co dzisiaj robisz? – zapytała niewysoka blondynka. To była jej sąsiadka Natalie.

- Cześć Natalie. Wejdź proszę – powiedziała szatynka i otworzyła jej szeroko drzwi. Obydwie weszły do salonu i swoje kroki skierowały na kanapę, gdzie usiadły.

- Słuchaj dzisiaj jest Sylwester, mam super pomysł! – pisnęła podekscytowana Natalie i klasnęła w ręce. – Siedzisz w domu, ja też. Obydwie nie mamy co robić. Jak doskonale wiemy, to jaki ostatni dzień roku, taki cały nowy rok! Zatem idziemy w miasto, będziemy się bawić, pić alkohol i szaleć z przystojnymi mężczyznami!

- Natalie oszalałaś chyba – zaśmiała się Hermiona i popukała się w głowę.

- Hermiona, kiedy będziemy szaleć, jak nie dziś? – zapytała blondynka i uśmiechnęła się szeroko. Szatynka nie odpowiadała przez dłuższą chwilę rozważając w głowie za i przeciw. Było trochę zmęczona, nieogarnięta i wcale niegotowa na imprezowanie, ale z drugiej strony mogła naprawdę dobrze się bawić, wyszaleć, potańczyć i napić.

- Dobrze. Zgadzam się. Daj mi godzinę i wychodzimy – odpowiedziała Hermiona z wielkim uśmiechem, a Natalie ją przytuliła mocno, po czym wybiegła przypominając, że ma godzinę.

Hermiona spojrzała na zegar nad drzwiami, była 21. Udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Włosy wysuszyła zaklęciem, założyła bieliznę i udała się do sypialni, gdzie od razu podeszła do toaletki, aby się umalować. Nałożyła podkład i puder, aby wyrównać koloryt skóry, rzęsy podkreśliła tuszem, a powieki pomalowała brązowymi cieniami, aby uwydatnić czekoladowe oczy. Pod kości policzkowe nałożyła bronzer, na nie róż, a potem rozświetlacz. Usta wyróżniła czerwoną szminką. Podeszła do szafy i zaczęła szukać odpowiedniej kreacji do klubu. Natalie powiedziała krótko: będą szaleć, zatem ubranie musiało być naprawdę szalone. Wertowała ciuchy na wieszakach jak książki na zajęciach, które przeczytała już w wakacje. Nie mogła się zdecydować na żaden z nich, aż w końcu rzuciło jej się w oczy czarne okrągłe pudełko przewiązane różową wstążką. Wyciągnęła je z dna szafy i rozwiązała idealnie zawiązaną kokardkę, a następnie otworzyła je i wyciągnęła kawałek materiału. Jej oczom ukazała się czarna sukienka z opadającymi ramionami i głębokim wcięciem w biust. Cały materiał dekoltu oraz opadających ramion pokryty był koronką, tak samo jak dół sukienki. Hermiona spojrzała na zegarek, była za piętnaście dziesiąta, zatem niedługo miała pojawić się Natalie. Szatynka ubrała się w sukienkę, która była bardzo obcisła i sięgała do połowy ud. Spojrzała w lustro. Wyglądała naprawdę dobrze, choć bała się, że odbiorą ją jak panią lekkich obyczajów. Będziemy się bawić przypomniały się jej słowa sąsiadki, co dodało jej otuchy. Poprawiła jeszcze włosy, które związała w luźnego koka, a kilka pasm przy twarzy wypuściła i zakręciła. Dodatkowo założyła jeszcze kolczyki imitujące perły i wyciągnęła czarną kopertówkę i czerwone, nieziemsko wysokie szpilki z kokardką z tyłu. Do torby na którą rzuciła zaklęcie zmiejszająco-zwiększające, dzięki któremu rozmiar zewnętrzny nie zmienił się, a w środku było bardzo dużo miejsca. Wrzuciła tam różdżkę, na wszelki wypadek, portfel, szminkę, lusterko, oraz fiołkowe perfumy, którymi przez wrzuceniem spryskała się. Kiedy wyszła z sypialni udając się do przedpokoju usłyszała dzwonek do drzwi, więc od razu je otworzyła i wpuściła sąsiadkę do środka.
Natalie założyła niebieską sukienkę oraz żółte szpilki i czarny płaszcz. Włosy miała wyprostowane i sięgały jej do połowy pleców. Na ramieniu zwisała mała torebka. Hermiona musiała przyznać, że delikatny makijaż sąsiadki oraz różowe usta komponowały się bardzo dobrze.


- Wyglądasz pięknie Natalie – powiedziała szczerze szatynka zakładając na siebie swój brązowy płaszcz oraz beżowy szalik.


- Ty też Hermiono. Idę zawołać windę – powiedziała Natalie i nacisnęła guzik. Szatynka zamknęła drzwi i podeszła do sąsiadki. Kiedy winda podjechała weszły do niej i zaczęły wesoło rozmawiać.


~*~



Kobiety były w klubie już chyba godzinę. Muzyka była bardzo głośna, a w loży nie było żadnego wolnego miejsca, zatem siedziały przy barze i sączyły kolejnego drinka gadając przy tym o jakiś pierdołach. W lokalu było bardzo dużo ludzi, ale nic dziwnego, to był najbardziej popularny klub w Londynie. Słynął z dobrej muzyki, świetnej lokalizacji (nad samą Tamizą, latem imprezy odbywały się przed budynkiem na plaży!) oraz tego, że jako jeden z nielicznych miał selekcję – wpuszczali tylko te osoby, które uważali za odpowiednie, dzięki czemu nie można było tutaj zobaczyć żadnych kobiet lekkiego obyczaju oraz mężczyzn przychodzących po to, żeby połapać dziewczyny tu i ówdzie.
- Na koszt firmy dla pięknych pań specjalność zakładu, czyli Smocza Krew - powiedział barman stawiając przed kobietami dwa drinki i uśmiechając się przy tym szelmowsko.

- Co to jest? – zapytała Natalie wąchając koktajl.

- Jack Daniel’s, Tequila Gold oraz to z czego słynie nasz lokal…

- Tabasco – dodała Hermiona i wzięła łyk drinka. Był mocny i ostry. – O cholera.

Barman zaczął się śmiać i kiedy ktoś chciał złożyć zamówienie, puścił Natalie oczko, a ta zarumieniła się lekko, choć mogło być to spowodowane łykiem drinka, który wzięła. Kobiety wspólnie postanowiły w końcu iść na parkiet, aby trochę potańczyć oraz pozbyć się alkoholu, który krążył im w żyłach. Weszły na środek i tańczyły w rytm muzyki uśmiechając się przy tym do siebie. Dobrze się bawiły.


~*~


Draco, Pansy i Blaise siedzieli w loży VIP i obserwowali parkiet i pląsające na nim osoby. Draco miał prosty cel. Chciał się dzisiaj zabawić. Potrzebował tylko wystarczająco ładnej dziewczyny i trochę alkoholu, aby wzmóc swoją odwagę. Blaise zamówił kolejne dwie szklanki whisky, bo Pansy nie chciała dzisiaj pić. Powiedziała tylko, że czymś się zatruła i jest na eliksirach. Żaden z chłopaków nie protestował, więc tylko zamawiali jej sok pomarańczowy. Kiedy wypili zamówiony trunek, zapadła cisza, choć przy tej głośnej muzyce nie można było tego stwierdzić.

- Blaise, Draco idziemy zatańczyć? – zapytała Pansy uśmiechając się szeroko.

- Jasne kochanie – odpowiedział Blaise i dał jej buziaka w policzek.

- Idźcie sami, ja pokręcę się trochę po sali – powiedział Draco, na co obydwoje jego przyjaciół się zaśmiało.

- Smok idzie na łowy – stwierdził Blaise wciąż się śmiejąc. Złapał za rękę Pansy i poszli na salę tańczyć.

Draco poszedł do baru, gdzie zamówił sobie kolejną porcję whisky. Miły barman podał mu trunek, a blondyn usiadł na wysokim krześle i rozejrzał się po Sali. Było dzisiaj naprawdę dużo ludzi, więcej niż zwykle, ale co się dziwić był Sylwester. Dziewczyny miały na sobie krótkie sukienki i tańczyły kusząco. Przyglądał się teraz jednej dziewczynie. Miała zmysłowe ruchy, bardzo delikatne i pociągające. Jej taniec przyciągał wzrok mężczyzn, choć nie był prowokacyjny. Krótka czarna sukienka i wysokie czerwone szpilki podkreślały jej nienaganną figurę i niezwykle długie nogi. Włosy związane w kok akcentowały jej długą szyję. Czuł, że to cel na dziś, że to z nią wyjdzie z tego lokalu oglądając fajerwerki, a potem zajmą się sobą. Obserwację kobiety, która była nieświadoma, że Draco wlepia w nią swój wzrok przerwał jakiś idiota, który puknął go podchodząc do baru.

- Sorry – powiedział niezbyt wysoki brunet i chyba wystraszył się nieco Dracona, którego przez przypadek szturchnął. Blondyn spojrzał na niego od niechcenia i słyszał, że facet zamawia sok pomarańczowy. Dziwne, że nie pił w Sylwestra. Szukał wzrokiem kobiety na którą miał niekrytą ochotę, która go zwabiła, nawet nie wiedząc o tym, ale niestety nie mógł jej zauważyć. Minął go brunet, a Draco wstał za nim. Może chociaż z kimś się pobije, tak dla zabawy, a to był dobry cel. Zaczął jak go szturchnął, a Draco mógł mu oddać, oczywiście tylko nieco mocniej. Mężczyzna wszedł w tłum ludzi po środku z sokiem. Po chwili wyciągnął z kieszeni torebeczkę z białą tabletką i wrzucił ją do napoju.

- O kurwa – powiedział do siebie Draco i przyśpieszył kroku. To z pewnością nie są żadne witaminy. Nienawidził gości, którzy nie mogli normalnie poderwać dziewczyn, tylko brali jakieś mugolskie tabletki gwałtu? Podążał za mężczyzną, który rozglądał się na boki, jakby kogoś szukał. I wtedy Draco ponownie ją dostrzegł, tańczyła cały czas kusząc. Obiecał sobie w duchu, że wróci do niej jak tylko policzy się z tym dupkiem. Po chwili okazało się, że nie musiał czekać, bowiem ten debil podszedł do niej, do tej kobiety, którą obserwował. Brunet puknął ją w ramię, a szatynka odwróciła się. – GRANGER?! – krzyknął, choć i tak nikt tego nie słyszał tego nikt. Ten brunet podszedł do Granger i podał jej drinka. Draco przebił się przez kilka osób i podszedł do dwójki, która rozmawiała ze sobą. – Granger nie pij tego! – warknął i złapał bruneta za koszulę podnosząc do góry.

- Malfoy? Malfoy! Puść go! – krzyknęła Granger i jedną ręką próbując odciągnąć blondyna.

- Granger powąchaj ten sok – syknął Malfoy odwracając głowę w stronę kobiety i nie puszczając bruneta, którego trzymał za kołnierz w powietrzu.

- Czy to pigułka gwałtu? – zapytała z niedowierzaniem Hermiona i upuściła szklankę na podłogę. Ludzie, którzy w między czasie zrobili wokół nich kółko przyglądali się sytuacji. Dziewczyny, które to usłyszały zasłoniły z przerażeniem usta dłonią. Zdawały sobie sprawę, że to mogło zadziać się też na nich, a mogły nie mieć tyle szczęścia, by ktoś je ostrzegł.

- Dobry węch – zakpił Malfoy i wyciągnął bruneta z lokalu na dwór. Najchętniej by go zabił, bo tak powinni skończyć tacy jak oni. Musiał przyznać, że zdziwił się, kiedy zobaczył, ze kobieta której pożądał obserwując jej taniec to Granger.

- Malfoy! Co chcesz mu zrobić? – usłyszał głos za sobą, kiedy wchodził z delikwentem w pustą, ciemną uliczkę. Już nie trzymał go w powietrzu, tylko wychodząc z lokalu wywinął mu ręce do tyłu i tak go prowadził.

- Granger nie mieszkaj się i idź stąd – warknął i popchnął bruneta na ścianę. Mężczyzna odbił się od niej i upadł na zimną ziemię. Był przerażony. – Co? Już nie jesteś taki odważny? CO? Kobietom można podawać jakieś tabletki, a z facetem to już nie powalczysz? – krzyczał tonem, którego wystraszyła się nawet Hermiona. Był wściekły, widziała to. Jego oczy były pełne jadu, a mięśnie miał napięte. – Wstań jak do ciebie mówię sukinsynie! – krzyknął i za kołnierzyk podniósł bruneta, który płakał jak dziecko. Draco zamachnął się i uderzył go w twarz.

- Malfoy! MALFOY! – krzyczała Hermiona próbując powstrzymać blondyna, który wymierzał kolejne ciosy. Brunet na jej oko miał już złamany nos, wybite zęby, rozciętą głowę, złamaną rękę i zapewne coś z brzuchem po kopnięciu. – MALFOY, BO GO ZABIJESZ! – krzyknęła płacząc i próbując złapać go za rękę. – Błagam przestań Draco – powiedziała mu do ucha, a łzy leciały kaskadami po jej policzkach.