piątek, 15 maja 2020

Rozdział 7 - Smok idzie na łowy

Witajcie!
Jestem już w domu rodzinnym i Internet działa mi bez zarzutu (na szczęście). Zatem prezentuję Wam kolejny rozdział opowiadania - DŁUG WDZIĘCZNOŚCI - licząc, że się spodoba. Jest długi owszem, ale też dość istotny.
Bez zbędnego przedłużania - Z A P R A S Z A M!
Całuję i pozdrawiam,
Leksia



Hermione obudził Krzywołap, który bezpardonowo wskoczył na jej twarz, kiedy ona tak smacznie i głęboko spała. Oburzona kobieta zrzuciła go z siebie i przeklęła siarczyście. Miała taki piękny sen, a on tak nagle go zepsuł.

Śniło jej się, że znowu była w Hogwarcie i siedziała w bibliotece, w swoim jednym z ulubionych miejsc na świecie. Na biurku leżało mnóstwo książek, pióro i pergamin, po którym pisała zawzięcie. Obok niej siedzieli jej najlepsi przyjaciele: Harry, Ginny i Ron. Patrzyli na nią i kibicowali jej. Śmiechy, które z siebie wydobywali nie denerwowały nawet pani Prince, która uśmiechała się szeroko. Hermiona w śnie opracowywała zaklęcie, które wyleczyłoby wszystkich z każdej choroby. Sana protinus – mówiła, używając przy tym różdżki i robiąc nią ósemkę, w kierunku rany Harry’ego, która zajmowała się na kolanie, po tym jak na meczu quidditcha dostał tłuczkiem. I nagle rana Pottera się zagoiła, nie było ani śladu po rozcięciu oraz krwi. Była z siebie taka dumna! Odkryła zaklęcie, które będzie tak potrzebne w medycynie! I nagle wśród wiwatów przyjaciół, bibliotekarki oraz obecnych w bibliotece pojawili się pani McGonagall, Dumbledore, Snape, Minister Magii, Dyrektor św. Munga i gratulowali jej serdecznie, nawet Severus! Dyrektor Munga powiedział jej, że już ma pewny stołek w szpitalu oraz że świat medyczny ją zaprasza. Zawsze o tym marzyła, była taka szczęśliwa i kiedy McGonagall dała jej do podpisu umowę ze szpitalem i z wydawnictwem, które napisze książkę o jej odkryciu. Aż Krzywołap z radości wskoczył jej na twarz.

Takie odkrycie byłoby czymś zaskakującym i spełnieniem jej marzeń. Marzyła o rozwoju w świecie magicznej medycyny, chciała się spełniać w tym, co naprawdę kochała. Mogłaby wtedy jeździć i mówić konferencje i dzielić się wiedzą, którą ciągle zdobywała, zarażać swoją pasją do leczenia ludzi. To byłoby piękne!

Próbowała jeszcze usnąć, ale niestety nie mogła już. Otworzyła oczy i spojrzała na Krzywołapa, który cały czas siedział w miejscu, gdzie go zrzuciła. Gdyby koty mogły mówić, ten rudzielec na sto procent powiedziałby: Przepraszam, miał taką słodką minkę, a oczka szeroko otwarte. Hermiona uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go, na co kocur zamruczał głośno. Kobieta poleżała jeszcze chwilę pieszcząc swojego pupila i nie myśląc kompletnie o niczym ważnym. Po kilku minutach, kiedy rudzielec wybiegł z pokoju, bo zobaczył muchę, szatynka wstała, pościeliła łóżko i odsłoniła zasłony. Widok za oknem spowodował, że lekko się uśmiechnęła. Słońce świeciło mocno, ale padały duże płatki śniegu, przez co budynki w okolicy, chodniki i drzewa pokryte były białym puchem. Lubiła zimę, ale tylko wtedy, kiedy był śnieg. Nienawidziła błota, kałuż, deszczu.

Hermiona zarzuciła na siebie satynowy szlafrok i zawiązała paseczek w pasie, a włosy związała w wysoką kitkę. Swoje kroki skierowała do kuchni, gdzie szybko przygotowała sobie śniadanie i wyjęła z ekspresu swoją ulubioną kawę, kiedy tylko się zrobiła. Wraz z jedzeniem i gorącym napojem w kubku udała się do salonu. Na oknie czekała już mała płomykówka z dzisiejszym wydaniu Proroka Codziennego. Do sakiewki przywiązanej do nóżki ptaka wrzuciła odpowiednią ilość monet, które wcześniej przywołała do siebie. Wraz z gazetą udała się do stołu, aby jedząc śniadanie zorientować się co słychać w świecie magii. Z racji ostatniego dnia w roku w gazecie było podsumowanie najważniejszych wydarzeń i wpadek z tego roku. Po przeczytaniu wszystkich interesujących artykułów oraz zjedzeniu kanapek i wypiciu kawy posprzątała po sobie, nałożyła karmę Krzywołapowi na cały dzień i poszła do łazienki, aby wykonać poranną rutynę. Po kilkunastu minutach weszła do sypialni, aby się przebrać. Chciała iść do szpitala, aby zobaczyć czy wszystko jest w porządku.

To jej drugi, choć w sumie chyba pierwszy dom teraz. Kochała pracę nad wszystko inne, można powiedzieć, że czuła się jak pracoholiczka. Często zostawała w pracy po godzinach i okazywało się, że wyrabiała dodatkowy całodobowy dyżur. Przez dwa lata, odkąd jest ordynatorem nie była ani razu na urlopie. Dyrektor szpitala często wzywał ją na rozmowy, w których tłumaczył, że jest taka młoda i nie powinna spędzać tyle czasu spędzać w pracy, że powinna zacząć układać sobie życie. Ona uciekała, a on doskonale o tym wiedział. Przez ten czas, który pracowała jako zwykły lekarz i potem jako ordynator mógł ją nieco poznać. Z resztą czytał też Proroka Codziennego więc wiedział, że przyczyną jej siedzenia prawie dwa tygodnie w szpitalu, zajmowania się pacjentami, wracania do mieszkania tylko by się przebrać, umyć i nakarmić kota, spowodowane było rozstaniem z Ronem. To był jej sposób na radzenie sobie z problemami – ucieczka do pracy. Hermiona zdawała sobie sprawę, że to nie było dobre rozwiązanie, ale dawało czas na ucieczkę.

Tak, uciekała.
Tak, nie chciała cierpieć.
Tak… stała się tchórzem.

Jej odwaga zniknęła razem ze śmiercią Voldemorta. Kiedyś była w stanie zmieniać codziennie kryjówkę, byle uciec przed szmalcownikami,  nie poddała się kiedy torturowała ją Bellatriks Lestrange, miała tyle wypraw w których pokazała się jako odważna Gryfonka, a teraz? Nie radziła sobie ze swoim życiem prywatnym i przez to uciekała w pracę. Wszyscy naokoło wciąż pytali się, dlaczego rozstała się z Ronem. Nie chciała o tym mówić, to było dla niej trudne, poza tym przecież obiecali sobie, że nikomu o tym nie powiedzą. Ale walka z Voldemortem i ze śmierciożercami wydawała jej się łatwiejsza niż pozbieranie się po rozstaniu. 

Minęło sporo czasu, a mimo to nie chciała być wieczorami sami. Bała się. Czego? Wspomnień. To one uderzały w nią najbardziej, zawsze boleśnie. Nie bała się o tym powiedzieć głośno. Kochała Rona. Był dla niej wszystkim. A teraz? Jest sama, mała, lękliwa i uciekająca w pracę.

Hermiona otarła samotną łzę, która spłynęła po jej policzku, kręcąc głową, jakby chciała wyrzucić te bolesne myśli z głowy. Otworzyła drzwi od szafy i wyciągnęła ubrania, które położyła je na łóżku, po czym podeszła do toaletki, gdzie pomalowała się i spryskała ciało swoimi ulubionymi perfumami – o zapachu fiołków. Następnie ubrała się w ciuchy, które kilkanaście minut wcześniej położyła na łóżku. Włosy rozpuściła i dokładnie wyczesała, po czym podeszła do lustra. Miała na sobie czarną sukienkę z golfem, która przylegała do jej ciała, a sięgała do połowy łydki. Włosy ułożyły się w lekkie fale. Twarz była delikatnie pomalowane, a oczy błyszczały się delikatnie. Kobieta zabrała torebkę i różdżkę, po czym poszła do przedpokoju, gdzie założyła ciemnobrązowy płaszcz, zawiązała go paskiem od kompletu, założyła tego samego koloru co kurtka buty na słupku, a szyję szczelnie owinęła grubym, beżowym szalikiem. Na ręce założyła rękawiczki, pożegnała się z Krzywołapem i wyszła z mieszkania.

Nie śpiesząc się szła w kierunku domu handlowego Purge & Dowse Ltd. Ulice były niemal puste, pewnie ze względu na bardzo niską temperaturę. Jednak jej to nie przeszkadzało. Po niedługiej chwili podeszła do opuszczonego budynku, gdzie widniał napis Zamknięte z powodu remontu. Kobieta podeszła do manekina i nie musiała nawet podawać celu podróży tylko od razu kiwnął od głową, a ona weszła przez szybę. Minęła izbę przyjęć i wjechała windą na VI piętro mówiąc kilku magomedykom Dzień dobry, wszystkiego co najlepsze w nowym roku! Kiedy weszła na swój oddział rozwiązała pasek swojego płaszcza, ściągnęła rękawiczki oraz szalik.

- Hermiono, ty znowu tutaj? – zapytał Jakub, uzdrowiciel na jej oddziale. Był to starszy czarodziej, siwy i pulchniutki. Był bardzo sympatyczny i sumienny.

- Tylko na chwilę, obiecuję! – zaśmiała się unosząc dłonie do góry jakby w geście poddania się.

- Chcesz skontrolować jak sobie radzę? – zapytał mężczyzna i poprawił swój stetoskop.

- Jakub, doskonale wiem, że radzisz sobie świetnie. Po prostu jestem ciekawa co słychać u moich pacjentów – wyznała, zdjęła z siebie płaszcz i zawiesiła go na wieszaku.

- Przecież żartowałem, doskonale o tym wiem. Chodź, przejdziemy się i powiem ci co i jak – zaproponował i uśmiechnął się szczerze.
Hermiona wraz z Jakubem przeszli przez kilka sal pytając o samopoczucie pacjentów. Nie było ich dużo, może z sześciu plus pani Malfoy. Zawsze na święta starają się wypuszczać pacjentów, którzy mogą już odpoczywać lub dochodzić do zdrowia w domu. 
W końcu każdy chce spędzić ten czas z rodziną. Medycy podeszli teraz do sali z napisem SALA POZABIEGOWA, bowiem dzisiaj przenieśli tam panią Malfoy. Jakub otworzył drzwi do sali i wpuścił ją jako pierwszą. Na łóżku leżała Narcyza Malfoy, w piżamie i szlafroku, przykryta do bioder kołdrą. Taaak… w szpitalu było bardzo gorąco. Obok niej na krześle siedział Malfoy, który przeglądał Proroka Codziennego.

- Dzień dobry – powiedziała niepewnie Hermiona i skinęła głową.

- Chcieliśmy zapytać jak się pani czuje pani Malfoy? – zapytał 
Jakub i poszedł do zawieszonej na oparciu po stronie nóg kartki z wynikami i podał ją Hermionie.

Hermiona uważnie studiowała kartkę patrząc jaką temperaturę miała wczoraj i dzisiaj, jakie ciśnienie, jakie eliksiry są jej podawane.

- Dobrze, dziękuję – odpowiedziała krótko.

- Kiedy moja matka będzie mogła stąd wyjść? – zapytał dość pogardliwym głosem Malfoy odkładając gazetę na szafkę i zakładając ręce na piersi. Wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj. Cienie pod oczami nie były już widoczne, a twarz wyglądała na w miarę wypoczętą.

- A tak źle pana mamie tutaj? – warknął Jakub, a jego uśmiechnięta dotąd buzia nie kryła teraz zdenerwowania. Hermiona znała go na tyle, że wiedziała, iż Jakub bardzo denerwuje się, gdy ktoś zadaje takie durne pytania. Będzie tyle, ile będzie musiała być.

- Pani Malfoy musi dojść do siebie, jeszcze dziś będzie kilka badań, aby ocenić zdrowie i czy wszystko dobrze się goi. Jeżeli dobrze pójdzie to może w czwartek wyjdzie Pani ze szpitala. Oczywiście tylko i wyłącznie pod warunkiem odpoczywania w domu. Te badania, które już miała pani wychodzą bardzo dobrze, wygląda na to, że jeszcze chwila i będzie pani zdrowa, jednak nie wypuścimy wcześniej niż w czwartek – powiedziała Hermiona przeglądając wyniki badań, które miała robione od wczoraj i dzisiaj rano pacjentka. – Skoro czuje się pani dobrze to zostawiamy państwa razem – dodała po chwili ciszy, kiedy Malfoy i Jakub mierzyli się niekoniecznie miłymi spojrzeniami.

Hermiona powiesiła kartkę z powrotem na łóżku i pociągnęła za rękaw magomedyka. Kiedy przechodzili przez drzwi odezwała się Narcyza:

- Czy mogłaby pani zostać na chwilę?

Hermiona zatrzymała się i otworzyła szeroko oczy. Całe szczęście, że stała do Malfoyów tyłem, bo gdyby zobaczyli jej zaskoczoną minę, mogliby wybuchnąć śmiechem albo zakpić z niej, z naciskiem na to drugie. Spojrzała na Jakuba oczekując od niego jakiejś pomocy, wybawienia, ale on skinął jej głową i odszedł do swojego gabinetu.

Wiedziała, że tak będzie. Poproszą ją na rozmowę i wydrą się na nią, że dotykała jej ciało swoją zaszlamioną ręką. Może będą chcieli, aby ją zwolnili, bo nie siedziała przy niej cały czas? A może Narcyza stwierdziła, że źle jej pomoga i chce odszkodowanie?

Szatynka odwróciła się po chwili i pokiwała twierdząco głową. Podeszła do łóżka i poprawiła sukienkę oraz torebkę, w której była różdżka, tak na wszelki wypadek…

- Niech pani usiądzie – powiedziała stanowczo Narcyza i pokazała jej krzesło obok jej łóżka, oczywiście nie to, na którym siedział Malfoy. Hermiona przełknęła ślinę i zrobiła to, co powiedziała kobieta.

- Coś się stało? – zapytała cicho Hermiona i odchrząknęła. Jej głos brzmiał jakby zaraz miała się rozpłakać, a tego nie chciała. Nie mogła pokazać im, że trochę się boi.

- W sumie to tak… - zaczęła Narcyza i spojrzała na szatynkę. Hermiona odwróciła wzrok i spojrzała na Malfoya, który wstał z krzesła i podszedł do okna. Wyglądał tajemniczo. Po chwili przeniosła wzrok na swoje dłonie, które nagle stały się bardzo ciekawe. – Pani Granger chciałam ci podziękować – wspomniana kobieta spojrzała na nią i ponownie jej oczy były tak wielkie jak pięć galeonów. – Dziękuję za to jak mi pani pomogła, Draco powiedział mi, że mój stan był krytyczny, jednak jestem tutaj, żyję i mam się dobrze. Wiem, że to tylko dzięki Pani.

- Pani Malfoy to nie ja sama… nie leczyłam pani sama, leczyło panią wiele magomedyków, proszę nie przypisywać tego tylko mi – powiedziała Hermiona i poprawiła się na krześle.

- Ale to pani zostawała po godzinach, to pani załatwiła najlepszych uzdrowicieli, to pani zawdzięczam swoje życie – powiedziała szczerze Narcyza i poprawiła włosy. Jej oczy były pełne wdzięczności, a Hermiona mogłaby przysiąc, że widziała na jej ustach lekki uśmiech.

- W żadnym przypadku, to nie moja zasługa…

- Skończ już Granger – warknął milczący dotąd Malfoy, odwrócił się od okna i wrócił na swoje krzesło. – I przyjmij te cholerne podziękowania – dodał po zajęciu miejsca już spokojniejszym tonem.

- Zatem… yyy… nie ma za co… - wydukała Hermiona i podniosła się z krzesła. Chciała już stąd wyjść. – To moja praca. Przyjdę też jutro zobaczyć jak się pani czuje. Ale cóż… nie zapraszam częściej. Znaczy się, to nie jest dobre miejsce na przebywanie – powiedziała Granger Co ty mówisz idiotko?! Pomyślała, a Narcyza zaśmiała się.

- Mimo takiej opieki nie zamierzam tutaj się więcej pojawić – powiedziała ciągle się śmiejąc Narcyza. – Dziękuję Ci.

- Mam u ciebie dług wdzięczności, pamiętaj – przypomniał Malfoy, kiedy Hermiona otworzyła drzwi. Skinęła tylko głową na pożegnanie i wyszła.

Szatynka jeszcze chwilę porozmawiała z Jakubem i życzyła mu spokojnego dyżuru oraz wszystkiego co najlepsze w nowym roku, po czym udała się do mieszkania.


~*~


Draco siedział na krześle patrząc na drzwi, za którymi zniknęła Granger. Zdenerwowała go. Jeżeli jego matka jej dziękowała, to powinna uprzejmie odpowiadać, a nie się z nią kłócić. Malfoyowie z natury nie dziękują i nie przepraszają, a ona drugi raz zaczynała swój wywód skromności. Mimo to po raz kolejny mu zaimponowała. Wiedział, że ma dzisiaj wolne, bo usłyszał jej wczorajszą rozmowę na korytarzu z jakąś kobietą, a ona mimo to pojawiła się w szpitalu. Czyżby Granger nie miała co dzisiaj robić? W końcu jest sylwester, ludzie chodzą na bale, jakieś imprezy domowe, czy po prostu do klubu, aby hucznie przywitać Nowy Rok. A ona co? Przyszła do pracy, aby zobaczyć co słychać u pacjentów? Nie rozumiał tego, ale w sumie to nie jego sprawa.
Spojrzał na matkę, która leżała na łóżku i wzięła z szafki gazetę. Na jej twarzy było kilka zadrapań, ale przez eliksiry były już prawie niewidoczne. Wyglądała bardzo dobrze jak na to, co przeszła. Za to on czuł się dużo gorzej.

Od piątku mało sypiał. Martwił się o Narcyzę i nawet jeśli wracał to nie mógł zmrużyć oka. Dopiero wczorajszej nocy się wyspał, bo był spokojny, że jego matka czuje się dobrze. Przez te nieprzespane dni dużo myślał o swoim obecnym życiu. Po pierwsze o tym jak bardzo kocha swoją mamę i że nie wyobraża sobie życia bez niej. Ta sytuacja uświadomiła mu, że powinien ją doceniać każdego dnia. Po drugie, że ma wielki skarb, a w sumie dwa wielkie skarby – Pansy i Blaise’a. Byli z nim teraz, kiedy najbardziej ich potrzebował, nie musiał prosić, oni po prostu byli. Kiedy wracał do domu, oni czuwali przy śpiącej Narcyzie. Przyjaciele to skarb. Po trzecie, że pieniądze nie dają szczęścia. W jego skrytce w banku było bardzo dużo galeonów, a mimo tego nie mógł wykupić matce życia. Owszem mógł przenieść ją do prywatnej kliniki czarodziejów, ale nie chciał. Zaufał Granger i oddał jej pod opiekę swoją matkę. Nie zważał na przeszłość, nie zważał na to, co łączyło ich wcześniej. Wiedział, że jest dobrym człowiekiem, wiedział, że jest zawzięta i nie podda się tak łatwo ratując jej życie. Granger nie wyglądała na człowieka, który skrzywdziłby muchę. Choć musiał przyznać, że w czasie wojny atakowała z zimną krwią. Ale to były inne czasy.

Wrócił wspomnieniami do rozprawy, która miała zdecydować, czy wyląduje w Azkabanie czy będzie wolny. Nie miał nadziei na tę drugą opcję, kiedy usłyszał, że kolejnym świadkiem jest Granger. Mogła się zemścić, mogła odegrać się za te lata upokorzeń w Hogwarcie. Mogła… ale tego nie zrobiła. Ku jego zdziwieniu przejrzała go, wiedziała, że wstąpił na złą drogę tylko dlatego, że bał się o rodzinę, a najbardziej o mamę. Granger, ta przemądrzała Gryfonka, zawsze z ręką w górze, Wszystko-Wiem-Najlepiej musiała go obserwować oczywiście wtedy, kiedy była w szkole. Pamiętał jak jego znienawidzona ciotka Bellatriks torturowała ją w jego salonie, przez ten pieprzony miecz Godryka Gryffindora, pamiętał jak szatynka wiła się po podłodze, jak krzyczała i płakała, gdy śmierciożeczyni robiła jej napis „szlama” na przedramieniu. Mimo, że nienawidził dziewczyny całym sercem to chciał ją uratować, chciał by ciotka przerwała. W końcu Granger była kobietą, mimo wszystko miał jakieś ludzkie odruchy. Ale nic nie zrobił, stał i patrzył jak dziewczyna cierpi. Wiele razy ta sytuacja śniła mu się w koszmarach, przez które budził się krzycząc, cały spocony. W końcu ją znał… On jej nie pomógł, a ona? Ona zeznała na jego korzyść, przez co nie trafił do Azkabanu i mógł rozpocząć nowe życie.

Z rozmyślań wyrwała go matka, która odkładając gazetę na szafkę, puknęła kubek z sokiem, który rozbił się po upadku na ziemię.
- Reparo – powiedział spokojnie Draco wymierzając różdżką w kubek, który natychmiastowo się naprawił. Mężczyzna podniósł go, postawił na poprzednim miejscu i wlał sok.

- Draco uważam, że byłeś niemiły dla Granger, która… - zaczęła.

- Przestań dobrze? Nienawidzę jak ktoś próbuje robić wszystko, byleby zwrócić na siebie uwagę, a Granger właśnie to robiła – warknął przerywając matce, przy tym okazując swój gniew wstał mocno odsuwając krzesło i podszedł do okna.

- Myślę, że po prostu jest bardzo samotna, niedoceniona i dlatego tak się zachowuje – odpowiedziała usprawiedliwiając magomedyczkę przy tym siadając na łóżku, jednak zaraz pożałowała, bo zaczęły ją boleć plecy. Draco widząc to podszedł do niej, złapał za plecy i delikatnie pomógł się jej położyć. Obchodził się z nią jak z jajkiem.

- Matko, proszę nie baw się w psychologa dobrze? Nie obchodzi mnie co ona czuje. Ważna dla mnie jesteś tylko ty, a nie jakaś Granger – powiedział i ucałował ją w dłoń jakby w geście przeprosin, które ciągle wychodziły mu dość słabo.

- Co robicie dzisiaj z Blaisem i Pansy? Gdzie idziecie? – zmieniła temat i wzięła do rąk kubek, z którego wzięła kilka łyków soku dyniowego.

- Nigdzie, zostaję tutaj z tobą – powiedział i wzruszył ramionami. Nie miał ochoty zostawiać Narcyzy samej. Mimo tego, że matka czuła się dobrze, bał się, że nagle to się może zmienić.

- W żadnym wypadku nie będziesz siedział w Sylwestra u swojej starej matki w szpitalu. Masz iść i dobrze się bawić, jestem pod naprawdę dobrą opieką – rozkazała dodatkowo machając palcem. Wyglądała z tą miną jak McGonagall, na co Draco cicho prychnął.
- Nie ma takiej opcji – powiedział.

- Ale ja się ciebie nie pytam o zdanie, ma tak być i tyle – stwierdziła i odwróciła się do niego plecami. – Idź już, chce iść spać – Draco od razu poszedł do niej. - A ty idź się bawić, szalej, to ostatnie chwile twojej młodości. Może znajdziesz w końcu jakąś porządną dziewczynę, którą do mnie przyprowadzisz i przedstawisz jako swoją narzeczoną, czekam na to, wiesz przecież. Baw się dobrze i ubierz się ładnie, wiesz lubię tę czarną kurtkę, co kupiłeś niedawno.

Mężczyzna przytaknął jej głową w geście, że się poddaje i zrobi co zechce. Narcyza naprawdę wydawała się być zmęczona, więc ucałował ją w dłoń, pożegnał się i wyszedł. Może rzeczywiście matka miała rację i powinien trochę spędzić czasu z ludźmi. Przechodząc korytarzem pożegnał się z lekarzami i ze spacerującymi po korytarzu pacjentami, których zdążył już poznać. W końcu trochę posiedział już w szpitalu. Zjechał windą na dół i wyszedł ze szpitala podnosząc kołnierz swojego płaszcza. Udał się w pustą uliczkę, skąd teleportował się do domu.

Od razu po zdjęciu kurtki w przedpokoju, zawołał swojego skrzata domowego, któremu rozkazał skontaktować się z Blaisem i Pansy, aby pojawili się u niego wieczorem, by wspólnie udać się do jakiegoś mugolskiego klubu w Londynie, w końcu dziś sylwester. Magiczny stworek kiwnął głową i pstrykając palcami zniknął.
Owszem Draco i Narcyza mieli skrzata domowego, ale on był raczej do sprzątania, przekazywania wiadomości i od gotowania. Nie był tak traktowany jak Zgredek, ale Malfoyowie starali się mu dziękować za wszystko. Ich podejście do tych oddanych stworzeń zmieniło się.

Chciał przed wyjściem zjeść coś porządniejszego, aby móc dobrze się bawić pijąc alkohol, a taki miał plan. Posłuchał swojej matki ufając medykom w szpitalu, że w razie czego zajmą się dobrze Narcyzą. Kiedy stał już dłuższą przed otwartymi drzwiami lodówki szukając czegoś, co mógłby zjeść pojawił się skrzat.

- Paniczu, co panicz by zjadł? Ja zrobię! – zapiszczał skrzat poprawiając swoją białą tunikę.

- Dziękuję ci bardzo Timek, ale zrobię sobie sam – powiedział Draco.

- Pan odpocznie, Pan zmęczony! Panicz był u pani Cyzi cały dzień, ja coś zrobię – pisnął skrzat i skłonił się nisko.

- Dobrze Timku, to tak za pół godziny. Moja matka pozdrawia – powiedział spokojnie Draco i udał się na górę, a skrzat zniknął. W piwnicy mieli jeszcze jedną kuchnię, w której gotował Timek. Obok niej miał swój malutki pokoik.

Draco udał się do łazienki, gdzie wziął długi prysznic, aby się rozluźnić. Przed nim była długa noc. Po kąpieli w samym ręczniku udał się do sypialni gdzie ubrał się. Tak jak powiedziała matka założył czarną, skórzaną kurtkę, pod to tego samego koloru opięty T-shirt w serek oraz również czarne jeansy. Tego samego koloru mokasyny wciągnął na stopy i spryskał się ulubionymi perfumami – wodą kolońską. Kobiety lubiły mocny, męski zapach. 
Przechodząc koło lustra przejrzał się i zmierzwił włosy. Wyglądał naprawdę nieźle. Zszedł po schodach na dół i udał się do jadalni, gdzie na stole czekała na niego kolacja. Ledwo zdążył przełknąć ostatni kęs, kiedy pojawili się Pansy i Blaise.

Musiał przyznać, że para idealnie się ze sobą dobrała. Ona czerwona, krwista sukienka do kolana i wysokie czarne szpilki. Kiecka była bardzo opięta przez co zauważył, że Pansy trochę przytyła, ale oczywiście nie mógł jej tego powiedzieć. Wyrazisty makijaż wcale jej nie szpecił, ale nadawał charakteru, z resztą Pans taka była, oryginalna i wyrazista. On ubrany w czarne spodnie, czarne buty oraz bordowy półgolf i ciemna marynarka. Obydwaj mężczyżni wiedzieli, że opięte koszulki idealnie podkreślały ich mięśnie.

- Pans, wyglądasz zjawiskowo – pochwalił Draco i pocałował ją w policzek na przywitanie.

- A ja Smoku? No wiesz co! Mnie pominąć! – oburzył się Blaise i tupnął nogą jak obrażona dziewczynka.

- Stary, bo pomyślę, że Pansy to tylko przykrywka – zaśmiał się i zbili piątki,

- Gdzie idziemy? – zapytała kobieta poprawiając swoją czarną torebkę.

- Myślałem o tym klubie mugolskim Tabasco – zaproponował Blaise na co dwójka przystała i po niedługiej chwili teleportowali się w okolice lokalu.


~*~


Hermiona siedziała na kanapie z kubkiem gorącej herbaty, w dresie i wyciągniętym swetrze oglądając telewizję. Było jej przykro, że spędza sylwestra sama. Jej rodziców nie było, z Wiktorem się nie odzywała, a do Nory w żadnym wypadku nie mogła się wybrać. Mimo włączonego serialu nie skupiała się na nim, jej myśli zaprzątała sytuacja ze szpitala. Była w szoku, że Narcyza Malfoy jej podziękowała. Nie wyglądała na kobietę, która dziękuje i jest wdzięczna. Zdenerwował ją Malfoy. Nienawidziła kiedy ktoś na nią krzyczy lub warczy. Co on sobie wyobraża? Z myśli wybił ją dzwonek do drzwi i głośne walenie w nie. Hermiona zdezorientowana podeszła do nich i otworzyła je.

- Hejka Hermiono! Co dzisiaj robisz? – zapytała niewysoka blondynka. To była jej sąsiadka Natalie.

- Cześć Natalie. Wejdź proszę – powiedziała szatynka i otworzyła jej szeroko drzwi. Obydwie weszły do salonu i swoje kroki skierowały na kanapę, gdzie usiadły.

- Słuchaj dzisiaj jest Sylwester, mam super pomysł! – pisnęła podekscytowana Natalie i klasnęła w ręce. – Siedzisz w domu, ja też. Obydwie nie mamy co robić. Jak doskonale wiemy, to jaki ostatni dzień roku, taki cały nowy rok! Zatem idziemy w miasto, będziemy się bawić, pić alkohol i szaleć z przystojnymi mężczyznami!

- Natalie oszalałaś chyba – zaśmiała się Hermiona i popukała się w głowę.

- Hermiona, kiedy będziemy szaleć, jak nie dziś? – zapytała blondynka i uśmiechnęła się szeroko. Szatynka nie odpowiadała przez dłuższą chwilę rozważając w głowie za i przeciw. Było trochę zmęczona, nieogarnięta i wcale niegotowa na imprezowanie, ale z drugiej strony mogła naprawdę dobrze się bawić, wyszaleć, potańczyć i napić.

- Dobrze. Zgadzam się. Daj mi godzinę i wychodzimy – odpowiedziała Hermiona z wielkim uśmiechem, a Natalie ją przytuliła mocno, po czym wybiegła przypominając, że ma godzinę.

Hermiona spojrzała na zegar nad drzwiami, była 21. Udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Włosy wysuszyła zaklęciem, założyła bieliznę i udała się do sypialni, gdzie od razu podeszła do toaletki, aby się umalować. Nałożyła podkład i puder, aby wyrównać koloryt skóry, rzęsy podkreśliła tuszem, a powieki pomalowała brązowymi cieniami, aby uwydatnić czekoladowe oczy. Pod kości policzkowe nałożyła bronzer, na nie róż, a potem rozświetlacz. Usta wyróżniła czerwoną szminką. Podeszła do szafy i zaczęła szukać odpowiedniej kreacji do klubu. Natalie powiedziała krótko: będą szaleć, zatem ubranie musiało być naprawdę szalone. Wertowała ciuchy na wieszakach jak książki na zajęciach, które przeczytała już w wakacje. Nie mogła się zdecydować na żaden z nich, aż w końcu rzuciło jej się w oczy czarne okrągłe pudełko przewiązane różową wstążką. Wyciągnęła je z dna szafy i rozwiązała idealnie zawiązaną kokardkę, a następnie otworzyła je i wyciągnęła kawałek materiału. Jej oczom ukazała się czarna sukienka z opadającymi ramionami i głębokim wcięciem w biust. Cały materiał dekoltu oraz opadających ramion pokryty był koronką, tak samo jak dół sukienki. Hermiona spojrzała na zegarek, była za piętnaście dziesiąta, zatem niedługo miała pojawić się Natalie. Szatynka ubrała się w sukienkę, która była bardzo obcisła i sięgała do połowy ud. Spojrzała w lustro. Wyglądała naprawdę dobrze, choć bała się, że odbiorą ją jak panią lekkich obyczajów. Będziemy się bawić przypomniały się jej słowa sąsiadki, co dodało jej otuchy. Poprawiła jeszcze włosy, które związała w luźnego koka, a kilka pasm przy twarzy wypuściła i zakręciła. Dodatkowo założyła jeszcze kolczyki imitujące perły i wyciągnęła czarną kopertówkę i czerwone, nieziemsko wysokie szpilki z kokardką z tyłu. Do torby na którą rzuciła zaklęcie zmiejszająco-zwiększające, dzięki któremu rozmiar zewnętrzny nie zmienił się, a w środku było bardzo dużo miejsca. Wrzuciła tam różdżkę, na wszelki wypadek, portfel, szminkę, lusterko, oraz fiołkowe perfumy, którymi przez wrzuceniem spryskała się. Kiedy wyszła z sypialni udając się do przedpokoju usłyszała dzwonek do drzwi, więc od razu je otworzyła i wpuściła sąsiadkę do środka.
Natalie założyła niebieską sukienkę oraz żółte szpilki i czarny płaszcz. Włosy miała wyprostowane i sięgały jej do połowy pleców. Na ramieniu zwisała mała torebka. Hermiona musiała przyznać, że delikatny makijaż sąsiadki oraz różowe usta komponowały się bardzo dobrze.


- Wyglądasz pięknie Natalie – powiedziała szczerze szatynka zakładając na siebie swój brązowy płaszcz oraz beżowy szalik.


- Ty też Hermiono. Idę zawołać windę – powiedziała Natalie i nacisnęła guzik. Szatynka zamknęła drzwi i podeszła do sąsiadki. Kiedy winda podjechała weszły do niej i zaczęły wesoło rozmawiać.


~*~



Kobiety były w klubie już chyba godzinę. Muzyka była bardzo głośna, a w loży nie było żadnego wolnego miejsca, zatem siedziały przy barze i sączyły kolejnego drinka gadając przy tym o jakiś pierdołach. W lokalu było bardzo dużo ludzi, ale nic dziwnego, to był najbardziej popularny klub w Londynie. Słynął z dobrej muzyki, świetnej lokalizacji (nad samą Tamizą, latem imprezy odbywały się przed budynkiem na plaży!) oraz tego, że jako jeden z nielicznych miał selekcję – wpuszczali tylko te osoby, które uważali za odpowiednie, dzięki czemu nie można było tutaj zobaczyć żadnych kobiet lekkiego obyczaju oraz mężczyzn przychodzących po to, żeby połapać dziewczyny tu i ówdzie.
- Na koszt firmy dla pięknych pań specjalność zakładu, czyli Smocza Krew - powiedział barman stawiając przed kobietami dwa drinki i uśmiechając się przy tym szelmowsko.

- Co to jest? – zapytała Natalie wąchając koktajl.

- Jack Daniel’s, Tequila Gold oraz to z czego słynie nasz lokal…

- Tabasco – dodała Hermiona i wzięła łyk drinka. Był mocny i ostry. – O cholera.

Barman zaczął się śmiać i kiedy ktoś chciał złożyć zamówienie, puścił Natalie oczko, a ta zarumieniła się lekko, choć mogło być to spowodowane łykiem drinka, który wzięła. Kobiety wspólnie postanowiły w końcu iść na parkiet, aby trochę potańczyć oraz pozbyć się alkoholu, który krążył im w żyłach. Weszły na środek i tańczyły w rytm muzyki uśmiechając się przy tym do siebie. Dobrze się bawiły.


~*~


Draco, Pansy i Blaise siedzieli w loży VIP i obserwowali parkiet i pląsające na nim osoby. Draco miał prosty cel. Chciał się dzisiaj zabawić. Potrzebował tylko wystarczająco ładnej dziewczyny i trochę alkoholu, aby wzmóc swoją odwagę. Blaise zamówił kolejne dwie szklanki whisky, bo Pansy nie chciała dzisiaj pić. Powiedziała tylko, że czymś się zatruła i jest na eliksirach. Żaden z chłopaków nie protestował, więc tylko zamawiali jej sok pomarańczowy. Kiedy wypili zamówiony trunek, zapadła cisza, choć przy tej głośnej muzyce nie można było tego stwierdzić.

- Blaise, Draco idziemy zatańczyć? – zapytała Pansy uśmiechając się szeroko.

- Jasne kochanie – odpowiedział Blaise i dał jej buziaka w policzek.

- Idźcie sami, ja pokręcę się trochę po sali – powiedział Draco, na co obydwoje jego przyjaciół się zaśmiało.

- Smok idzie na łowy – stwierdził Blaise wciąż się śmiejąc. Złapał za rękę Pansy i poszli na salę tańczyć.

Draco poszedł do baru, gdzie zamówił sobie kolejną porcję whisky. Miły barman podał mu trunek, a blondyn usiadł na wysokim krześle i rozejrzał się po Sali. Było dzisiaj naprawdę dużo ludzi, więcej niż zwykle, ale co się dziwić był Sylwester. Dziewczyny miały na sobie krótkie sukienki i tańczyły kusząco. Przyglądał się teraz jednej dziewczynie. Miała zmysłowe ruchy, bardzo delikatne i pociągające. Jej taniec przyciągał wzrok mężczyzn, choć nie był prowokacyjny. Krótka czarna sukienka i wysokie czerwone szpilki podkreślały jej nienaganną figurę i niezwykle długie nogi. Włosy związane w kok akcentowały jej długą szyję. Czuł, że to cel na dziś, że to z nią wyjdzie z tego lokalu oglądając fajerwerki, a potem zajmą się sobą. Obserwację kobiety, która była nieświadoma, że Draco wlepia w nią swój wzrok przerwał jakiś idiota, który puknął go podchodząc do baru.

- Sorry – powiedział niezbyt wysoki brunet i chyba wystraszył się nieco Dracona, którego przez przypadek szturchnął. Blondyn spojrzał na niego od niechcenia i słyszał, że facet zamawia sok pomarańczowy. Dziwne, że nie pił w Sylwestra. Szukał wzrokiem kobiety na którą miał niekrytą ochotę, która go zwabiła, nawet nie wiedząc o tym, ale niestety nie mógł jej zauważyć. Minął go brunet, a Draco wstał za nim. Może chociaż z kimś się pobije, tak dla zabawy, a to był dobry cel. Zaczął jak go szturchnął, a Draco mógł mu oddać, oczywiście tylko nieco mocniej. Mężczyzna wszedł w tłum ludzi po środku z sokiem. Po chwili wyciągnął z kieszeni torebeczkę z białą tabletką i wrzucił ją do napoju.

- O kurwa – powiedział do siebie Draco i przyśpieszył kroku. To z pewnością nie są żadne witaminy. Nienawidził gości, którzy nie mogli normalnie poderwać dziewczyn, tylko brali jakieś mugolskie tabletki gwałtu? Podążał za mężczyzną, który rozglądał się na boki, jakby kogoś szukał. I wtedy Draco ponownie ją dostrzegł, tańczyła cały czas kusząc. Obiecał sobie w duchu, że wróci do niej jak tylko policzy się z tym dupkiem. Po chwili okazało się, że nie musiał czekać, bowiem ten debil podszedł do niej, do tej kobiety, którą obserwował. Brunet puknął ją w ramię, a szatynka odwróciła się. – GRANGER?! – krzyknął, choć i tak nikt tego nie słyszał tego nikt. Ten brunet podszedł do Granger i podał jej drinka. Draco przebił się przez kilka osób i podszedł do dwójki, która rozmawiała ze sobą. – Granger nie pij tego! – warknął i złapał bruneta za koszulę podnosząc do góry.

- Malfoy? Malfoy! Puść go! – krzyknęła Granger i jedną ręką próbując odciągnąć blondyna.

- Granger powąchaj ten sok – syknął Malfoy odwracając głowę w stronę kobiety i nie puszczając bruneta, którego trzymał za kołnierz w powietrzu.

- Czy to pigułka gwałtu? – zapytała z niedowierzaniem Hermiona i upuściła szklankę na podłogę. Ludzie, którzy w między czasie zrobili wokół nich kółko przyglądali się sytuacji. Dziewczyny, które to usłyszały zasłoniły z przerażeniem usta dłonią. Zdawały sobie sprawę, że to mogło zadziać się też na nich, a mogły nie mieć tyle szczęścia, by ktoś je ostrzegł.

- Dobry węch – zakpił Malfoy i wyciągnął bruneta z lokalu na dwór. Najchętniej by go zabił, bo tak powinni skończyć tacy jak oni. Musiał przyznać, że zdziwił się, kiedy zobaczył, ze kobieta której pożądał obserwując jej taniec to Granger.

- Malfoy! Co chcesz mu zrobić? – usłyszał głos za sobą, kiedy wchodził z delikwentem w pustą, ciemną uliczkę. Już nie trzymał go w powietrzu, tylko wychodząc z lokalu wywinął mu ręce do tyłu i tak go prowadził.

- Granger nie mieszkaj się i idź stąd – warknął i popchnął bruneta na ścianę. Mężczyzna odbił się od niej i upadł na zimną ziemię. Był przerażony. – Co? Już nie jesteś taki odważny? CO? Kobietom można podawać jakieś tabletki, a z facetem to już nie powalczysz? – krzyczał tonem, którego wystraszyła się nawet Hermiona. Był wściekły, widziała to. Jego oczy były pełne jadu, a mięśnie miał napięte. – Wstań jak do ciebie mówię sukinsynie! – krzyknął i za kołnierzyk podniósł bruneta, który płakał jak dziecko. Draco zamachnął się i uderzył go w twarz.

- Malfoy! MALFOY! – krzyczała Hermiona próbując powstrzymać blondyna, który wymierzał kolejne ciosy. Brunet na jej oko miał już złamany nos, wybite zęby, rozciętą głowę, złamaną rękę i zapewne coś z brzuchem po kopnięciu. – MALFOY, BO GO ZABIJESZ! – krzyknęła płacząc i próbując złapać go za rękę. – Błagam przestań Draco – powiedziała mu do ucha, a łzy leciały kaskadami po jej policzkach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz